czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział II

Niedziela pełna wrażeń...


"Ostatni pocałunek w policzek na do widzenia
może naprawdę wiele znaczyć dla kobiety."
~ Pure - Blood Princess


Niemądry tekst - raz xD 
Hue, hue, hue witam :) Na początek przepraszam Was bardzo! :c Też nie jestem z tego powodu zadowolona, że na obu blogach notki prawie od miesiąca (>_<) się nie pojawiają... Jak dla mnie to niedopuszczalne, ale straciłam całkowicie wenę na dokończenie notki w MtM... :/ Nie wiem, co się stało... Mam nadzieję, że wenka w końcu wróci i kopnie mnie zdrowo w cztery litery :D 
Jeszcze raz - bardzo przepraszam :( 
Rozdział bez bety - nie chciałam byście dłużej czekały, jeśli beta się odezwie - podmienię ;) Wydaję mi się, że nie ma żadnych błędów, ale wiecie jak to jest :)   
Dziękuję również za tyle odwiedzin! Na MtM niedługo dobiję do trzydziestu tysięcy! *.* Jak dla mnie jest to niesamowite uczucie :) Dzięki! :*
Madeline - wiem już o co Ci chodziło xD Głupie błędy, najmocniej przepraszam.
Zapraszam również do polubienia stronki na Facebooku. Będziecie mogły mnie teraz znaleźć wszędzie, dosłownie :) 
Pojawiła się również zakładka - Zasługi - zostałam nominowana przez Kladzie - zapraszam do przeczytania! :)

Dedykacja dla Dev onne! Uwielbiam nasze rozmowy na GG :D Zawsze potrafisz poprawić humor, dziękuję! :-* 
Nutka dla Ciebie i dla wszystkich, którzy tu zaglądają, by spędzić trochę czasu z Mel i Tomem! "Cięcie!" - inna wersja Imagine Dragons jednego z moich ulubionych zespołów ^^ 
Bez dalszych wstępów... zapraszam :)
_________________________________



Minął dokładnie tydzień od spotkania z Tomem. Przez ten czas nie dostałam od niego żadnej wiadomości, ale zbytnio się tym nie przejmowałam. Te siedem dni spędziłam przyjemnie z moimi bliskimi. Nawet z Chrisem pograłam na keyboardzie. Tak wiem… te nasze braterskie więzi…
Dzisiaj była niedziela i najwyższy czas, by pójść do kościoła. Niby to nie nasze strony i w ogóle, ale tradycja w końcu musi być.
Umówiłam się dzień przed z przyjaciółmi i za godzinę powinniśmy się spotkać pod budynkiem. Praktycznie zdążyłam się już ubrać. Tradycyjnie przewiewną, kremową sukienkę z dodatkami o tym samym kolorze… No… może oprócz naszyjnika – serduszka z wygrawerowanymi życzeniami od moich przyjaciół. Tą biżuterią zrobili mi prezent urodzinowy. Praktycznie w ogóle się z nim nie rozstawałam. Schodząc na dół, wysłałam do wszystkich przypomnienie, by czekali przed głównym wejściem, bo potem (jak zwykle z resztą) możemy zacząć się szukać, chodząc wkoło kościoła. Uśmiechnęłam się szeroko na samo wspomnienie, kiedy to raz nam się tak zdarzyło. Stare, dobre czasy jeszcze zanim otrzymaliśmy Sakrament Bierzmowania.
Po chwili siedziałam już w kuchni. Zauważyłam na zegarku godzinę dziewiątą, więc miałam jeszcze sporo czasu, żeby sporządzić sobie śniadanie. Tradycyjnie wsypałam do zielonej miseczki czekoladowe płatki, które zalałam mlekiem. Mówi się, że taki ranny posiłek jest śniadaniem bogów. Cóż… Jak dla mnie nawet fajne skojarzenie.
Usiadłam na jednym z miejsc przy stole i zaczęłam powoli przeżuwać. Naprzeciwko wisiał mały telewizor, którego od niechcenia włączyłam. Jak zwykle – same nudy. Westchnęłam ciężko. Nie to, żebym narzekała, ale chciałabym, by producenci lub ktokolwiek inny stworzył jakiś program specjalny dla osób w moim wieku. Puszczaliby tam nie wiem… jakieś filmy, piosenki, cokolwiek. Cóż… niestety dzisiejsze czasy nie są na to gotowe.
- Witaj, skarbie. – moje małe rozmyślania zostały przerwane przez tatę. Wszedł do kuchni z lekkim uśmiechem na twarzy. Jak zwykle jego, śmiałabym powiedzieć, codzienny strój nie uległ zmianie – wieczny garniak, biała koszula i ten jego specyficzny, zielonkawy krawat. Niemalże od razu skierował swoje nogi w stronę ekspresu do kawy. Kolejna jego rutyna.
Tylko, że… Coś tu nie pasowało.
- Witaj. – odwzajemniłam uśmiech. – Nawet w niedziele pracujesz? – zapytałam, marszcząc brwi. Wcześniej jakoś mu się to nie zdarzało… a to nieco podejrzane.
- Pracy to akurat nie obowiązuję. Mam… spotkanie służbowe. – odparł, chowając twarz w szafce, „niby” poszukując kubka do kawy. O nie. Za dobrze go znałam.
- Niby jakie spotkanie? – z moich ust padło kolejne pytanie.
- Przecież mówiłem, Mel. Służbowe.
Poczułam lekki uraz po tej odpowiedzi. Szczerze powiedziawszy wątpię, by to było spotkanie z pracy, bo nigdy, ale to nigdy czegoś takiego nie było w jego karierze prawniczej. No bo bez przesady… Żeby i również w niedzielę pracować? W dzień, kiedy się powinno odpoczywać z rodziną?
I ten jego ton, gdy mi odpowiadał. Kolejny powód do urazy.
Kiedy tak ojciec robił sobie beztrosko śniadanie, pilnując przy okazji kawy, ja zaczęłam intensywnie się zastanawiać nad jego spotkaniem. Od razu skreśliłam opcję słowo służbowe. To w ogóle nie wchodziło w grę. Do głowy mi przychodziło kilka opcji, ale większość wydawały mi się irracjonalnie głupie. Spotkanie ze znajomymi… może, w końcu mój tato przyjaźni się z ojcami niektórych moich przyjaciółek. Od czasu do czasu lubił sobie wychodzić do knajpy, albo na mecze do znajomego, który miał bardzo wielki telewizor… Ale żeby w garniturze? Coś tu było nie tak…
- Nie myśl tyle, siostra. – brat pacnął mnie lekko w głowę, budząc po raz kolejny moje zdenerwowanie. W szklanym odbiciu od jednej z szafek widziałam moją fryzurę. Nie była zbytnio zadowalająca. No ale… mniejsza o to. Później się z nim na ten temat rozprawię. Jak na razie… ważniejsza była sprawa ojca…
- Przynajmniej jedno z nas musi myśleć. – odgryzłam się, na co mój braciszek przewrócił oczami. Z docinki oczywiście nie zrezygnowałam. – Posłuchaj, Chris… Wiesz może dokąd dzisiaj tato się wybiera? Jest niedziela, godzina dziewiąta, a on jak gdyby nigdy nic jest ubrany w swój jeden z najlepszych garniturów… Nie sądzisz, że to trochę podejrzane…? Jeszcze mi powiedział, że idzie na spotkanie służbowe. Kłamstwo jak nie wiem. – szepnęłam, pochylając się ku bratu, który usiadł naprzeciwko mnie. Chris zmarszczył lekko czoło, po czym sięgnął po dwie truskawki w celu skonsumowania ich. Zauważyłam po jego oczach, że albo chwilę się zastanawia nad moimi słowami, albo… wie w czym rzecz, tylko próbuję mnie utrzymać w niepewności. Jak to on…
Kiedy połknął ostatni kęs, uśmiechnął się cwaniacko i odpowiedział:
- Tak się składa, kochaniutka, że gdy przechodziłem obok pokoju, w którym śpi usłyszałem jego rozmowę przez telefon… Mówił tam coś, że się nie może doczekać spotkania i że będzie na kogoś czekać „tam gdzie zawsze”. W dodatku… Wiesz jak ojca głośnik daje popalić. Było słychać głos z telefonu. Nie słyszałem dokładnie słów, ale na bank był to kobiecy głos… Coś mi się zdaję, że nasz ojczulek znalazł sobie jakąś… dziewczynę. – powiedział, ostatnie słowo wymawiając z lekkim obrzydzeniem. – Najwidoczniej pomału jego dziura w sercu po śmierci mamy się pomału zawęża. – mruknął jeszcze ciszej.
Szczerze? Nie spodziewałam się tego. I szczerze? Zawiodłam się. Nie na moim bracie, że powiedział mi o tym wszystkim, w końcu pierwsza zaczęłam temat. Zawiodłam się na ojcu. Po prostu nie spodziewałam się, że tak szybko zapomni o mamie… Minęły raptem dwa lata… dwa głupie lata, które dzielą nas od tego feralnego wydarzenia… Gdyby… gdyby nie ten potworny wypadek… Gdyby nie ten głupi poślizg i wielka ciężarówka… Mama siedziałaby teraz z nami uśmiechnięta od ucha do ucha…
Po prostu nie mogę uwierzyć, że mój ojciec aż tak szybko o niej zapomniał!
Zacisnęłam mocno swoje małe pięści. Przez to straciłam do cna apetyt. Próbowałam jakimś sposobem nie wybuchnąć, nie pozwolić łzom popłynąć po moich policzkach… Zaczęłam nawet jedną ręką boleśnie się szczypać, ale i to nic nie dało. Brat spojrzał na mnie podejrzliwie. Chyba wiedział, co zaraz nastąpi.
- Proszę cię, Mel. Tylko nie wybuchaj. – szepnął, chwytając mnie za rękę, które nadal miałam kurczowo zaciśniętą. – Nie teraz… Pozwól, że ja to załatwię, bo niepotrzebnie zrobisz…
- Jak mogłeś… - powiedziałam półszeptem w stronę ojca. Ten spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. – JAK. MOGŁEŚ?! – krzyknęłam na cały głos, wyrywając rękę z uścisku Chrisa. – Nie wierzę, że od tak po prostu zapomniałeś o mamie i zacząłeś umawiać się z jakąś… dziewuchą!
- Melody, o czym ty mówisz? – zapytał zdezorientowanym głosem. Prychnęłam na to pytanie.
- Jak to o czym! – syknęłam, próbując wydobyć z głosu tyle jadu ile potrafiłam. – Przecież to jasne jak słońce! Nie idziesz na żadne pieprzone spotkanie służbowe, tylko na randkę! 
- Przestań się w taki sposób do mnie wyrażać, moja droga! – donośny głos ojca zagrzmiał. Miałam to nawet gdzieś. Niech się dzieję, co chcę! Ja i tak się nie uspokoję.
- Nie przestanę! Jak myślisz, co by mama powiedziała?!
- Mel… - po mojej prawej stronie usłyszałam szept mojego braciszka, który zignorowałam.
- Po prostu w głowie się nie mieści!
- Mel… - kolejny raz Chris wypowiedział moje imię, tym razem nieco głośniej.
- Nie sądziłam ojcze, że cię na to stać…
- Melody. – Christopher zaczął szarpać mnie lekko za ramię. Nawet to nie wyprowadziło mnie z równowagi.
- Zawiodłam się po prostu na tobie! Powinieneś wiedzieć, że nikt nie zastąpi mamy!
- Melody… dość. – brat ciągle naciskał.
- Żadna kobieta nie będzie taka, jak ona! – wrzasnęłam na całe gardło. Miałam wrażenie, że poza domem można by było usłyszeć każde pojedyncze słówko, ale nic sobie z tego nie robiłam. Moja twarz nie wyrażała z tego powodu zmartwienia. Była bardziej zajęta rozpaczą.
- Mel, DOŚĆ! – warknął Chris, stając przede mną. Spojrzałam na niego z ogromnym smutkiem. Potrząsnęłam lekko głową, chowając twarz w drżących dłoniach. Znów zbierało mi się na porządny płacz. Mój brat jakby to wyczuł, bo przytulił się mocno do mnie, głaszcząc lekko moje plecy. Zamknęłam powoli oczy, mocno zaciskając ręce na jego szyi. Łzy nadal leciały. Nie chciały odpuścić.
Po kilku sekundach… usłyszałam tylko trzask zamykanych drzwi. Ojciec wyszedł.

- Jak się czujesz? – zapytał mnie brat po krótkiej chwili. Siedziałam już spokojnie na krześle kuchennym, przy którym raptem pół godziny temu jadłam ze spokojem płatki z mlekiem. Niby od zewnątrz wyglądałam jak oaza spokoju, ale w środku… wręcz czułam wybuchy… Jakby w moim ciele odbywała się druga wojna światowa…
Westchnęłam ciężko.
- Wcale się nie czuję, Chris. – odparłam, dziurawiąc chusteczkę higieniczną, którą trzymałam w dłoniach.
Tym razem to brat westchnął.
- Ale poradzisz sobie? – zapytał, obserwując mnie uważnie.
- Nie mam pojęcia… Może tak, może nie. Nie wiem… Jak na razie muszę już iść do kościoła. Mam nadzieję, że nigdzie po drodze nie spotkam ojca i… - wypuściłam z płuc głośno powietrze. Chris opuścił lekko głowę, po czym wstał z krzesła, które ustawił blisko mojego, by dać mi przez ten czas jakieś wsparcie. Czasem naprawdę był wspaniałym i opiekuńczym braciszkiem.  
Ja również wstałam, skierowałam się do korytarza, założyłam swoje beżowe buty w koronkę na średnim obcasie, po czym otwarłam powoli drzwi wyjściowe. Uprzednio zawiesiłam na ramię małą torebkę.
Kiedy miałam już zamykać, Chris rozwarł je jeszcze na chwilę. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Ja… przepraszam cię, Mel, że ci o tym powiedziałem. – odparł, pocierając kark w geście zakłopotania. Zawsze to robił, gdy miał wyrzuty sumienia.
Uśmiechnęłam się lekko. Przynajmniej na to było mnie jeszcze stać.
- Nie szkodzi. To ja naciskałam, nie powinieneś mieć wyrzutów. – nie czekałam na odpowiedź Chrisa. Poszłam w stronę kościoła.

Zbliżając się do budynku widziałam z daleka swoich przyjaciół. Caroline akurat zabierała głos, a pozostali się jej przyglądali w skupieniu słuchając, co takiego ma do powiedzenia. Kiedy zaczęła ostro gestykulować rękoma, Thomas i Lucas lekko się od niej odsunęli, odwracając głowę w moją stronę. I tak oto pozostali się dowiedzieli, że nadeszłam.
- No hej, Mel! – zawołał wesoło Luc, machając wysoko ręką. Z lekkim uśmiechem mu odmachałam. Kiedy do nich dołączyłam chyba domyślili się, że dzisiaj nie jestem zbyt wesoła. Zaczęli mi się przyglądać podejrzliwie… Jakbym była jakimś dziwadłem, czy coś…
- Płakałaś. – stwierdziła po chwili Caroline, wskazując na mnie palcem. Westchnęłam.
- Miałam ku temu powody. – odparłam, opuszczając wzrok na moje buty.
Przyjaciele spojrzeli na siebie, a ja starałam się zignorować tę nieustającą ciszę. Było to trochę trudne, gdyż działała mi z lekka na nerwy…
Widziałam również, że Thommy przygląda mi się swoimi przymrużonymi oczami. On jako jeden z nielicznych wiedział o mnie praktycznie wszystko. Jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, których zdanie sobie cenię. Po za tym… On jako pierwszy wiedział o przykrych, poważnych, śmiesznych sytuacjach z mojego rodzinnego gniazdka.
- Nie idziemy już dzisiaj do kościoła. Nie ma sensu, po za tym… ten raz albo dwa, ewentualnie osiemnasty raz… - tu każdy parsknął śmiechem. - … możemy zrobić sobie „dzień dla zwierząt”.
- W sumie… To nie jest taki zły pomysł. – powiedziała Gabi po chwili namysłu, na co pozostali kiwnęli głowami.
- No to super. Chodźcie na jakąś pizze, czy coś… A jutro… zapraszam wszystkich do kina. – odpowiedział blondyn z uśmiechem. Wzruszyłam lekko ramionami, po czym wzięłam pod rękę Thomasa i ruszyłam w stronę najbliższej pizzerii.
Oczywiście razem z przyjaciółmi.

- Pycha… - Caroline rozkoszowała się każdym kęsem pizzy. Dosłownie. Każdy praktycznie parskał śmiechem. Nie sądziłam, że aż tak bardzo moi najbliżsi poprawią mi humor o sto osiemdziesiąt stopni. Byłam za to im dozgonnie wdzięczna. Nawet nie pytali, co się stało. Cieszyłam się z tego. Ogromnie. Gdybym musiała jeszcze raz to przeżywać, myśleć o tym… wątpię, czy wytrzymałabym do końca opowieści.
- Będziecie coś dzisiaj ciekawego robić? – zagadnął Luc, odkładając na chwilę kawałek pizzy na talerzyk. – Szczerze powiedziawszy to dzień się dopiero zaczyna… Może dzisiaj poszlibyśmy do tego kina, a jutro weźmiemy auto i na plażę! Co wy na to? Brighton niech się szykuję, byśmy mogli klapnąć z naszymi tyłkami i w końcu wyluzować. Należy nam się!
Spojrzeliśmy się po sobie. Niby to nie był w sumie taki zły pomysł tylko, że nie wiem, czy ojciec by mi na to pozwolił… Chociaż… szczerze on nas nie pytał o zdanie na temat nowej macochy, więc… nie widzę w tym nic złego. Po za tym tam można jeździć na motorówkach i w ogóle.
- Ja się zgadzam. – odparłam patrząc na Lucasa. On uśmiechnął się szeroko. – A wy? Jedziecie?
- W sumie… - powiedzieli jednocześnie na co się zaśmiali.
- No to wszystko ustalone. – blondyn w kapeluszu klasnął w dłonie. – Ubierzcie dziewczyny jakieś ładne stroje. – mrugnął z rozbrajającym uśmiechem.

- Pamiętaj Mel, że o osiemnastej pod kinem! – krzyknęła Gabi przez otwarte okno w samochodzie. Po chwili straciłam ją z oczu.
Westchnęłam ciężko, odwracając się w stronę domu. Miałam tylko nadzieję, ze tata nie wrócił jeszcze z tego spotkania. Nie mam ochoty jak na razie z nim rozmawiać. Zranił mnie po prostu tą wiadomością. Myślałam, że swojej największej miłości się nigdy nie zapomina… Najwidoczniej, co do tego się pomyliłam. Może, dlatego właśnie nie zamierzam się związać z żadnym chłopakiem tak na poważnie. No chyba, że się zakocham na zabój.
Ale to słowo…
Miłość… jak dla mnie to pojęcie względne. Większość ludzi pewnie również tak uważa. Śmiem twierdzić jeszcze, że owa miłość jest przereklamowana. No bo spójrzmy prawdzie w oczy. Mało jest związków, które na przykład przetrwały sławny „związek na odległość”, albo są jeszcze takie osoby, które, nie widząc drugiej połówki przez niecały miesiąc – odkochują się.
Jak dla mnie to nie jest normalne.   
Kiedy w końcu po moich przemyśleniach weszłam do domu nie zastałam w nim nikogo. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo gdy weszłam w głąb naszego gniazdka, zauważyłam swojego braciszka siedzącego na kanapie i oglądającego nasz ulubiony program „Śmierć na 1000 sposobów”. Uśmiechnęłam się lekko. Odkąd sięgam pamięcią zawsze oglądaliśmy ten serial razem… Przynajmniej do chwili, gdy Chris postanowił się wyprowadzić. No, ale to już taki szczególik.
- Cześć brat. – mruknęłam, zdejmując buty. Chris tylko wychylił głowę do tyłu, po czym znów powrócił do oglądania telewizji. Przewróciłam oczami, by po chwili przeskoczyć przez oparcie kanapy i wskoczyć na miejsce obok braciszka.
- Widzę, że humor już ci dopisuję. – powiedział, nie odrywając oczy od telewizora. Uśmiechnęłam się lekko.
- Możliwe, lecz to nie oznacza, że tak szybko sobie to odpuszczę. – mruknęłam, zabierając z jego ręki pilot, by móc zrobić głośniej.
Christopher westchnął.
- Mel wiem, że nie tolerujesz tego… tego wszystkiego, ale taka jest kolej rzeczy i nie zmienisz tego choćby nie wiem co. – kątem oka widziałam, że Chris się na mnie spojrzał. Czasami go nie rozumiałam. Nie rozmawia z ojcem, ale jest po jego stronie… serio?
- Nie praw mi kazań, Christopher. – syknęłam, z przymrużonymi oczami. – Mam prawo być na ojca zła z tego powodu i nie zmienisz tego. Po za tym… w co ty grasz, co? Nie wymieniacie ze sobą choćby jednego słówka, ale i tak to się nie liczy, bo bierzesz jego stronę? Kreatywne z twojej strony. – odłożyłam pilota z głośnym hukiem na szklany stół, po czym poszłam do swojego pokoju. Trzaskając drzwiami skierowałam się w stronę łóżka, na które ciężko opadłam. Ten dzień nie zaczął się najlepiej i mam wrażenie, że również tak samo się zakończy. To jest nawet dziwne, bo zazwyczaj miałam podobne sytuacje podczas roku szkolnego. To on zawsze dawał masę stresu. Dlatego myślałam, że wakacje są od tego, by się wyluzować i zaszaleć… Jak na razie na nic takiego się nie zapowiada.
Mam chociaż nadzieję, że kino mnie jakoś odpręży od tej katorgi. Może ten wypad będzie całkiem znośny…
Długo jeszcze myślałam, aż w końcu postanowiłam się nieco zdrzemnąć. Rozmyślanie zawsze pobierało ze mnie masę energii.

Była punkt osiemnasta, a ja stałam już pod umówionym miejscem. Na zewnętrznych ścianach kina były przeróżne plakaty w obramowaniach, które przedstawiały najnowsze filmy. Spojrzałam na jeden z nich. W centrum miał nazwę. Panaceum. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wiele słyszałam na temat tego filmu. Ponoć to bardzo dobry thriller, przy którym musisz się porządnie skupić. Można się w nim totalnie zagmatwać. Szczerze? To dla mnie idealna okazja, by w końcu odprężyć się i zapomnieć o ojcu i tych duperelach. Wreszcie jest szansa, którą warto wykorzystać.
- Hej, Melody! – głos rozweselonej Caroline rozwiał nieco moje rozmyślania. Obejrzałam się za siebie, by po chwili wylądować w ramionach przyjaciółki. Z pięć metrów za nią dochodzili pozostali.
- No to jak, moje panie. Co dzisiaj oglądamy? – zapytał Luc z szerokim uśmiechem. Spojrzałam na nich tajemniczo. Miałam tylko nadzieję, że się zgodzą.
- Może na to? – pokazałam ręką na plakat. Przyjaciele spojrzeli na niego, później na mnie. Żeby wyjść bardziej wiarygodniej zrobiłam nawet minkę zbitego psa. Na Thomasa zawsze to działało, a on zawsze potrafił przekonywać pozostałych. Miał do tego niezwykły dar.
- Obejrzałbym ten thriller. – odparł po chwili Thommy, patrząc się na mnie z lekkim uśmiechem. – Jak dla mnie doskonały wybór, Mel.
Skinęłam głową w podzięce.
Po chwili już było wiadomo, na co pójdziemy.

Odkąd sięgam pamięcią zawsze uwielbiałam zapach popcornu. Jeszcze jak był z masłem… poezja smaku. To właśnie lubiłam w kinach. Niby były drogie te pudełka ze słoną przekąską, ale jak dla mnie jest warto. Tak samo jak z colą. Wiadomo jest nie zdrowa i w ogóle, ale jak już się jej napijesz praktycznie nie potrafisz przestać. W końcu na takie przyjemności od czasu do czasu warto wydać pieniądze. Ja wraz z moją paczką tak dzisiaj zrobiliśmy.
Wychodziliśmy akurat z sali. Po drodze wyrzuciłam pusty, papierowy kubek po coli do kosza. Popcornu mi jeszcze trochę zostało, dlatego wzięłam go ze sobą. Nie lubiłam nigdy marnować żywności.
Jeśli chodzi o film, to… spodobał mi się. Nawet bardzo. Nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobrze skonstruowany. Z początku myślałam, że te pogłoski nie są zbyt słuszne. Ta cała niesamowitość… coś mi tu śmierdziało. No, ale tym razem się pomyliłam. Był świetny.
Wychodząc z budynku cały czas miałam głowę w chmurach. Nie mogłam przestać myśleć o tym filmie. Cały obejrzałam w skupieniu, dosłownie jak ktoś coś ode mnie chciał od razu przerywałam tę arcyważną wypowiedź ruchem ręki. Strasznie się wkręciłam.
Moi znajomi szli trochę wolniej ode mnie. Z tyłu śmiali się i wygłupiali. Miałam wrażenie, że nawet nie zauważyli jak szybko wystrzeliłam przed nimi. Z resztą… może to i nawet lepiej.
Przechodząc obok starego sklepu, czy przez pasy nadal moja głowa była daleko w chmurach. Nie wiem… może przesadzam z tym myśleniem, ale ten film był naprawdę dobry.
Miałam właśnie skręcić i pójść dalej, ale niefortunne wpadnięcie na jakąś osobę mi nieco tę czynność przeszkodziło. Co to jakaś moda na wpadanie na siebie? Ludzie powinni być bardziej ostrożni…
- Przepraszam. – bąknęłam, otrząsając się z transu filmowego. Mój wzrok powoli unosił się ku twarzy nieznajomej osoby. Kiedy tylko moje oczy zarejestrowały widok… omal nie zachłysnęłam się powietrzem. Jak się możecie domyślić… nieznajomy był Tomem we własnej osobie. Spojrzałam na niego niepewnie, na co on lekko się uśmiechnął. Kiedy tylko się od niego odsunęłam (wpadłam w jego ramiona po tym trafnym zderzeniu) mogłam w całości zobaczyć jak wygląda.
Kątem oka zauważyłam, że w dłoni trzymał telefon.
- Witaj, Mel. Właśnie miałem do ciebie dzwonić. – powiedział z uśmiechem, wskazując na telefon.
- Cześć. – odparłam speszona. – Jak widzisz… zaoszczędziłeś pieniądze... Szczerze powiedziawszy nie sądziłam, ze tak szybko na siebie wpadniemy.
- Cóż… Ja zazwyczaj mówię, że to przeznaczenie… - szepnął z tajemniczym uśmiechem.
Czułam jak na moją twarz wypływają rumieńce. Żeby je ukryć, odwróciłam się w ekspresowym tempie do tyłu, gdzie moim znajomi zostali. Stali jakieś dwa metry od nas i głupio się szczerzyli. Przewróciłam lekko oczami. Miałam już coś mówić, ale do akcji wkroczyła Caroline. Jak zwykle z resztą.
- Wiesz, Melody my już pójdziemy, musimy zrobić… lekcje. – dokończyła, nerwowo uśmiechając się. Spojrzałam na nią jak na idiotkę. Lekcje? W ciągu lata? Kreatywne.
- Przecież są wakacje. – odparłam, parskając śmiechem. – Nie wmówisz nam, że masz obowiązek chodzenia do letniej szkółki. Otrzymałaś świadectwo… w dodatku z wyróżnieniem. – dodałam.
- Caro chciała przez to powiedzieć, że ma w domu obowiązki, my również. – odparła Tay. – Do zobaczenia. – dodała, mrugając z szerokim uśmiechem. Próbowałam jeszcze ich zatrzymać, ale nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć – zniknęli za rogiem.
Zabije ich.
- Mel, skoro towarzystwo sobie poszło to może poszlibyśmy na spacer. Co ty na to? – zapytał, pojawiając się znienacka z przodu.
No dobra… może ich oszczędzę.
- Czemu nie. – odparłam z kwiecistym uśmiechem, który odwzajemnił.
Nasze nogi skierowały się w stronę parku, który był niedaleko kina. Jest to jeden z najschludniejszych w tym mieście. Często tu przychodziłam. Najlepszym według mnie miejscem był… mały tunel porośnięty zielenią, który znajdował się w odludziu tego miejsca. To jest takie jakby przejście do tajemniczego ogrodu. Mój mały prywatny świat. Przychodziłam tam, by najczęściej pomyśleć. Były również chwile, gdy słuchałam muzyki, albo po prostu czytałam. To miejsce strasznie uspokajało. W środku znajdowała się nawet mała, biała ławeczka. Posiadała przepiękne podłokietniki – zawijasy wyglądały tak, jakby nie miały końca. Obok niej była jeszcze mała latarnia w tym samym kolorze. Odkąd sięgam pamięcią ciągle świeciła. Nie miała żadnego wyłącznika ani nic. Po za tym, co tu się dziwić… tunel praktycznie nie dopuszczał do siebie promieni słonecznych. To dawało mu tej… magicznej atmosfery.
Szliśmy właśnie chodnikiem, kiedy Tom wskazał drogę – właśnie w stronę tego tajemnego przejścia. Szczerze powiedziawszy… nie sądziłam, że on będzie wiedział o nim. Myślałam, że jestem jedną z nielicznych… Czyżbym się pomyliła?
- Wejdźmy tam. Tu jest pewne wyjątkowe miejsce, które odkryłem, będąc małym chłopcem. Minął szmat czasu odkąd tu byłem… - powiedział, odsłaniając gąszcz pędów, które zasłaniały przejście.
Weszłam pierwsza. Droga była prosta. Stąpałam po ziemi bardzo delikatnie, dążąc do celu. Uniosłam prawą dłoń, by dotknąć pnączy. Gdy tylko moja ręka miała z nimi kontakt… wspomnienia powróciły. Poczułam się… wspaniale. Nie sądziłam, że to miejsce wzbierze we mnie tak silne emocje.
W końcu doszłam do małego zakrętu. Uśmiechnęłam się lekko. To tam właśnie znajdowała się mała ławeczka. Spojrzałam na nią. Farba nadal się trzymała.
- Przemalowali ją na biały kolor. – szepnęłam.
Blondyn spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Odkrywając Londyn, nie pominęłam również i tego miejsca. Byłam tu dość częstym gościem. – wyjaśniłam.
Tom skinął głową. Oboje chwilę staliśmy i patrzyliśmy się w ławeczkę. Miałam wrażenie, że oboje zagłębiamy się w wspomnienia. On w swoje i ja tak samo.
Uśmiechnęłam się momentalnie, gdy przypomniałam sobie ten dzień, kiedy to weszłam tu po raz pierwszy. Było to jakiś miesiąc po przyjeździe tutaj na wymianę. Szłam z słuchawkami w uszach, próbując uwolnić się od kolejnej kłótni brata z ojcem. Przechodząc obok tych pnączy, które zasłaniają przejście, jakoś… poczułam, ze za nimi kryję się coś wyjątkowego. Nie pytajcie mnie dlaczego coś takiego odczułam. To był taki… impuls.
Gdy ujrzałam ławkę, oniemiałam. Przedtem może i nie była zbyt ładna, bowiem gdzie niegdzie rączki rdzewiały wraz z śrubami, które miały za zadanie podtrzymać deski. Farba kiedyś była brązowa – wtedy odłaziła przy najmniejszym ruchu. Pod nią było nawet widać kawałki tej zaschniętej i starej cieczy. Jeśli chodzi o lampę… utrzymała się w tym samym stanie, co miejsce do siedzenia. Cóż… z wyjątkiem tego, że wewnątrz niej świeciła się mała żaróweczka. Paliła w sobie małe, pożółkłe światełko, które nie ukazywało nawet cienia szansy, że kiedykolwiek przestanie świecić.
Całość wyglądała równie pięknie, tajemniczo i magicznie jak i staro, strasznie i ponuro.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Pamiętałam ten moment, gdy postanowiłam, ze jeszcze tu wrócę. Nawet nie zdałam sobie z tego sprawy jak szybko to zrobiłam, taszcząc ze sobą torbę, w której znajdowały się pędzle różnego rodzaju, białą, długotrwałą farbę i scyzoryk. Zdziwieni? Pewnie tak. Otóż to ja odmalowałam przedmioty, znajdujące się w tym tuneliku. Pamiętam jeszcze, że gdy skończyłam swoje dzieło, wyskrobałam króciutki napis „Odmalowała M. M.”. Tamtego dnia oznaczyłam to miejsce jako swoje. Jako swój prywatny i magiczny raj pełen niespodzianek.
Jeśli chodzi o żaróweczkę… Nie zmieniłam jej do teraz. Nadal daję radę.
- Pięknie tu. – aksamitny głos Toma rozniósł się po pomieszczeniu, przerywając tę długotrwałą ciszę. – Jest jeszcze lepiej odkąd sięgam pamięcią.
- Usiądźmy. – odpowiedziałam z uśmiechem.
Ławka była niestety nieco mała, więc gdy oparliśmy swoje dłonie o siedzenie przez chwilę złączyły się. Był to oczywiście krótkotrwały moment, gdyż oboje odsunęliśmy je w błyskawicznym tempie.
- Przepraszam. – odparłam nieco zmieszana. 
- Nie, to ja przepraszam. – odpowiedział z uwodzicielskim uśmiechem.
Po chwili niezręcznej ciszy zaczęliśmy rozmawiać. Tom jak przystało na gentelmana pozwolił mi dojść do głosu, by móc w ten sposób opowiedzieć nieco o sobie. Zaczęłam bez problemu, rozpoczynając najpierw o swojej szkole w Kalifornii, ogólnie o tym mieście, a kończąc na wspaniałych ludziach, których poznałam, będąc raptem w Londynie kilka miesięcy. Blondyn słuchał, nie przerywając mi. Spodobało mi się to. Rzadko spotyka się takich mężczyzn, których interesuję ciągła gadanina kobiety. Cieszyłam się, że nie był typem przerywającym w pół zdania. Nienawidziłam takiego czegoś. Kiedy ktoś mi przerywał… krew jasna mnie zalewała…
Po mojej opowieści nawet zadał kilka pytań. Chętnie na nie odpowiadałam. Niby niektóre były banalne, jak na przykład „Jaki jest twój ulubiony kolor?”, lecz… nawet takie były dla mnie ważne. Mówiąc o błahych rzeczach dajemy małą cząstkę siebie drugiej osobie… Przynajmniej ja tak to postrzegałam. Dzięki temu w jakimś stopniu odczuwałam, że Tom chce się o mnie jak najwięcej dowiedzieć.
Kiedy w końcu skończyłam, spojrzałam na zegarek. Dochodziła prawie jedenasta… Nieźle się z nim zasiedziałam. Chociaż szczerze to nawet nie chciałam wracać. Mając świadomość, że w domu czeka na mnie ojciec… Cóż… wolałam siedzieć w tym tunelu do końca dnia, może nawet i świata z Tomem…
Po chwili to on zaczął opowiadać o sobie. Dowiedziałam się, że przyjechał do Londynu w sprawach służbowych. Zdziwiłam się lekko, bowiem przedtem zapytałam się go ile ma lat. Odpowiedział, że osiemnaście… Przez to próbowałam się dowiedzieć choć odrobinkę na temat jego pracy, ale nie chciał mi nic powiedzieć. Nawet zauważyłam, że gdy tylko wspomniałam na temat pracy on nieco się spiął. Wydawało mi się to trochę podejrzane, ale… nie posądziłabym go o żadną szajkę.
Później przystąpiliśmy na luźniejszy temat o jego osobie. Wspomniał, że w Londynie zostaje dobre kilkanaście tygodni. Później musi niestety wyjechać z powodu pracy. Stwierdziłam, że jest tu może z powodu rodziny, lub dziewczyny, ale zaprzeczył. Najbliżsi ponoć mieszkają na obrzeżach miasta, a jeśli chodzi o drugą połówkę, to takowej nie miał. Nawet się nieco z tego ucieszyłam.
Siedzieliśmy jeszcze tam dobre parę minut, aż Tom zaproponował odprowadzenie mnie do domu. Zgodziłam się.

- Dziękuję, że mnie odprowadziłeś. – powiedziałam z najbardziej czarującym uśmiechem na jaki było mnie stać.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – odpowiedział.
Nastała kolejna cisza. Tym razem nie była ona niezręczna. Oboje patrzyliśmy się na siebie. Zarówno mi jak i Tomowi towarzyszył lekki uśmiech. W końcu powstał taki moment, że nasze oczy spotkały się. Nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku… Jego stalowoszare tęczówki były wręcz hipnotyzujące… W duchu dziękowałam samemu Bogu za to, że dostałam szansę, by ujrzeć tak piękne oczy.
Nie mam pojęcia, czy Tom również myślał tak o moich. Są dość pospolite, więc wątpię, by były tak samo hipnotyzujące jak jego. Chociaż… nie pogrzeszyłabym, gdyby tak nie było.
Minęło znów kilka dobrych minut, a my wciąż wpatrywaliśmy się w swoje oczy. Cieszyłam się każdą sekundą tej magicznej chwili. Nie sądziłam, że spotka mnie w tym mieście coś… tak wyjątkowego. Może inaczej. Nie sądziłam, ze spotkam w tym mieście kogoś tak wyjątkowego. To tak… jakby nic na tym świecie się nie liczyło. Nic oprócz Jego.
W pewnej chwili Tom uniósł lekko swoją dłoń, która powoli zbliżała się do mojej twarzy. Stałam jak sparaliżowana. Nie wiedziałam, co począć. Blondyn zauważył, że nie mam zamiaru uciekać, ani ruszać się o milimetr.
Gdy tylko dłoń dotknęła mojego rozgrzanego policzka przez całe moje ciało przebiegła fala przyjemnego dreszczu. Zaczął powolutku jeździć ręką po moim policzku. Nie miałam pojęcia, co w tej sytuacji zrobić. Tom wziął to jako pozwolenie. Pomału zniżał swoją głowę w moją stronę. Stykaliśmy się już czołami… Odległość między naszymi ustami była prawie niewidoczna… Dosłownie dwa, może trzy milimetry. Jeszcze chwila, a byśmy się pocałowali… Niestety czar prysł, a w raz z tym wejście smoka mojego kochanego braciszka.
Razem z Tomem odskoczyliśmy od siebie w ekspresowym tempie. Zaczęłam nerwowo wykręcać sobie palce, patrząc ukradkiem na brata. Tom natomiast pocierał kark w geście zawstydzenia. Oboje czekaliśmy na rozwój wydarzeń.
- No siema, siostra. – przywitał się Chris z zadziorną miną. – Właśnie miałem iść do sklepu i przy okazji poszukać cię po całym Londynie… Ale najwidoczniej już nie muszę.
Spiorunowałam go wzrokiem. Brat jak to on – zignorował to.
- Jak nazywa się twój nowy kolega, Mel? – zapytał.
- To jest…
- Tom Felton, miło mi. – odpowiedział za mnie blondyn, podając rękę bratu w geście przywitania. Chris chętnie ją przyjął.
- I wzajemnie. – odparł uprzejmie. Chwilę patrzył się na nas z uśmiechem. Miałam wrażenie, że w głowie knuję sobie pewną scenkę, jak to ja i Tom się całujemy i w ogóle. Kretyn. Mam tylko nadzieję, że zostawi nas samych i wreszcie pójdzie do tego pieprzonego sklepu.
- No nic, dzieci. Ja was zostawiam, idę do sklepu. – odparł po chwili jakby czytając w moich myślach. – Mel zaraz idź do domu. – dodał, mrugając do mnie dwuznacznie.
Tom kiwnął lekko głową. Po minucie znów zostaliśmy sami.
Bardzo chciałam jeszcze z nim posiedzieć, porozmawiać. Niestety wiedziałam, że to niemożliwe. Jeśli nie brat zakłóci naszą pogawędkę, to do akcji wkroczy tata, a z nim jakoś nie mam ochoty dyskutować.
- Muszę już iść. – powiedziałam zrezygnowana. – Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy przed moim jak i twoim wyjazdem. – dodałam z lekkim uśmiechem.
- O to na pewno. – stwierdził. – Obiecuję.
 Kiedy chciałam kierować się w stronę drzwi, zatrzymał mnie ruch jego dłoni. Spojrzałam odruchowo na miejsce naszego złączenia, a później powolutku na jego twarz. Znów się przybliżył. Tym razem dzieliły nas niecałe centymetry. Aż w końcu jego zadziorny uśmieszek zgrabnie ominął moje malinowe usta, by ułożyć delikatny pocałunek na moim lewym policzku.
- Dobranoc. – szepnął mi do ucha, po czym puścił powoli moją dłoń.
- Dobranoc. – szepnęłam, patrząc na oddalającą, a równocześnie ciemniejącą się sylwetką blondyna.
Cieszę się, że ten wypad do kina wyszedł lepiej niż się spodziewałam…

_________________
P.S. - Nie sądzicie, że Mel za dużo myśli? xD