czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział II

Niedziela pełna wrażeń...


"Ostatni pocałunek w policzek na do widzenia
może naprawdę wiele znaczyć dla kobiety."
~ Pure - Blood Princess


Niemądry tekst - raz xD 
Hue, hue, hue witam :) Na początek przepraszam Was bardzo! :c Też nie jestem z tego powodu zadowolona, że na obu blogach notki prawie od miesiąca (>_<) się nie pojawiają... Jak dla mnie to niedopuszczalne, ale straciłam całkowicie wenę na dokończenie notki w MtM... :/ Nie wiem, co się stało... Mam nadzieję, że wenka w końcu wróci i kopnie mnie zdrowo w cztery litery :D 
Jeszcze raz - bardzo przepraszam :( 
Rozdział bez bety - nie chciałam byście dłużej czekały, jeśli beta się odezwie - podmienię ;) Wydaję mi się, że nie ma żadnych błędów, ale wiecie jak to jest :)   
Dziękuję również za tyle odwiedzin! Na MtM niedługo dobiję do trzydziestu tysięcy! *.* Jak dla mnie jest to niesamowite uczucie :) Dzięki! :*
Madeline - wiem już o co Ci chodziło xD Głupie błędy, najmocniej przepraszam.
Zapraszam również do polubienia stronki na Facebooku. Będziecie mogły mnie teraz znaleźć wszędzie, dosłownie :) 
Pojawiła się również zakładka - Zasługi - zostałam nominowana przez Kladzie - zapraszam do przeczytania! :)

Dedykacja dla Dev onne! Uwielbiam nasze rozmowy na GG :D Zawsze potrafisz poprawić humor, dziękuję! :-* 
Nutka dla Ciebie i dla wszystkich, którzy tu zaglądają, by spędzić trochę czasu z Mel i Tomem! "Cięcie!" - inna wersja Imagine Dragons jednego z moich ulubionych zespołów ^^ 
Bez dalszych wstępów... zapraszam :)
_________________________________



Minął dokładnie tydzień od spotkania z Tomem. Przez ten czas nie dostałam od niego żadnej wiadomości, ale zbytnio się tym nie przejmowałam. Te siedem dni spędziłam przyjemnie z moimi bliskimi. Nawet z Chrisem pograłam na keyboardzie. Tak wiem… te nasze braterskie więzi…
Dzisiaj była niedziela i najwyższy czas, by pójść do kościoła. Niby to nie nasze strony i w ogóle, ale tradycja w końcu musi być.
Umówiłam się dzień przed z przyjaciółmi i za godzinę powinniśmy się spotkać pod budynkiem. Praktycznie zdążyłam się już ubrać. Tradycyjnie przewiewną, kremową sukienkę z dodatkami o tym samym kolorze… No… może oprócz naszyjnika – serduszka z wygrawerowanymi życzeniami od moich przyjaciół. Tą biżuterią zrobili mi prezent urodzinowy. Praktycznie w ogóle się z nim nie rozstawałam. Schodząc na dół, wysłałam do wszystkich przypomnienie, by czekali przed głównym wejściem, bo potem (jak zwykle z resztą) możemy zacząć się szukać, chodząc wkoło kościoła. Uśmiechnęłam się szeroko na samo wspomnienie, kiedy to raz nam się tak zdarzyło. Stare, dobre czasy jeszcze zanim otrzymaliśmy Sakrament Bierzmowania.
Po chwili siedziałam już w kuchni. Zauważyłam na zegarku godzinę dziewiątą, więc miałam jeszcze sporo czasu, żeby sporządzić sobie śniadanie. Tradycyjnie wsypałam do zielonej miseczki czekoladowe płatki, które zalałam mlekiem. Mówi się, że taki ranny posiłek jest śniadaniem bogów. Cóż… Jak dla mnie nawet fajne skojarzenie.
Usiadłam na jednym z miejsc przy stole i zaczęłam powoli przeżuwać. Naprzeciwko wisiał mały telewizor, którego od niechcenia włączyłam. Jak zwykle – same nudy. Westchnęłam ciężko. Nie to, żebym narzekała, ale chciałabym, by producenci lub ktokolwiek inny stworzył jakiś program specjalny dla osób w moim wieku. Puszczaliby tam nie wiem… jakieś filmy, piosenki, cokolwiek. Cóż… niestety dzisiejsze czasy nie są na to gotowe.
- Witaj, skarbie. – moje małe rozmyślania zostały przerwane przez tatę. Wszedł do kuchni z lekkim uśmiechem na twarzy. Jak zwykle jego, śmiałabym powiedzieć, codzienny strój nie uległ zmianie – wieczny garniak, biała koszula i ten jego specyficzny, zielonkawy krawat. Niemalże od razu skierował swoje nogi w stronę ekspresu do kawy. Kolejna jego rutyna.
Tylko, że… Coś tu nie pasowało.
- Witaj. – odwzajemniłam uśmiech. – Nawet w niedziele pracujesz? – zapytałam, marszcząc brwi. Wcześniej jakoś mu się to nie zdarzało… a to nieco podejrzane.
- Pracy to akurat nie obowiązuję. Mam… spotkanie służbowe. – odparł, chowając twarz w szafce, „niby” poszukując kubka do kawy. O nie. Za dobrze go znałam.
- Niby jakie spotkanie? – z moich ust padło kolejne pytanie.
- Przecież mówiłem, Mel. Służbowe.
Poczułam lekki uraz po tej odpowiedzi. Szczerze powiedziawszy wątpię, by to było spotkanie z pracy, bo nigdy, ale to nigdy czegoś takiego nie było w jego karierze prawniczej. No bo bez przesady… Żeby i również w niedzielę pracować? W dzień, kiedy się powinno odpoczywać z rodziną?
I ten jego ton, gdy mi odpowiadał. Kolejny powód do urazy.
Kiedy tak ojciec robił sobie beztrosko śniadanie, pilnując przy okazji kawy, ja zaczęłam intensywnie się zastanawiać nad jego spotkaniem. Od razu skreśliłam opcję słowo służbowe. To w ogóle nie wchodziło w grę. Do głowy mi przychodziło kilka opcji, ale większość wydawały mi się irracjonalnie głupie. Spotkanie ze znajomymi… może, w końcu mój tato przyjaźni się z ojcami niektórych moich przyjaciółek. Od czasu do czasu lubił sobie wychodzić do knajpy, albo na mecze do znajomego, który miał bardzo wielki telewizor… Ale żeby w garniturze? Coś tu było nie tak…
- Nie myśl tyle, siostra. – brat pacnął mnie lekko w głowę, budząc po raz kolejny moje zdenerwowanie. W szklanym odbiciu od jednej z szafek widziałam moją fryzurę. Nie była zbytnio zadowalająca. No ale… mniejsza o to. Później się z nim na ten temat rozprawię. Jak na razie… ważniejsza była sprawa ojca…
- Przynajmniej jedno z nas musi myśleć. – odgryzłam się, na co mój braciszek przewrócił oczami. Z docinki oczywiście nie zrezygnowałam. – Posłuchaj, Chris… Wiesz może dokąd dzisiaj tato się wybiera? Jest niedziela, godzina dziewiąta, a on jak gdyby nigdy nic jest ubrany w swój jeden z najlepszych garniturów… Nie sądzisz, że to trochę podejrzane…? Jeszcze mi powiedział, że idzie na spotkanie służbowe. Kłamstwo jak nie wiem. – szepnęłam, pochylając się ku bratu, który usiadł naprzeciwko mnie. Chris zmarszczył lekko czoło, po czym sięgnął po dwie truskawki w celu skonsumowania ich. Zauważyłam po jego oczach, że albo chwilę się zastanawia nad moimi słowami, albo… wie w czym rzecz, tylko próbuję mnie utrzymać w niepewności. Jak to on…
Kiedy połknął ostatni kęs, uśmiechnął się cwaniacko i odpowiedział:
- Tak się składa, kochaniutka, że gdy przechodziłem obok pokoju, w którym śpi usłyszałem jego rozmowę przez telefon… Mówił tam coś, że się nie może doczekać spotkania i że będzie na kogoś czekać „tam gdzie zawsze”. W dodatku… Wiesz jak ojca głośnik daje popalić. Było słychać głos z telefonu. Nie słyszałem dokładnie słów, ale na bank był to kobiecy głos… Coś mi się zdaję, że nasz ojczulek znalazł sobie jakąś… dziewczynę. – powiedział, ostatnie słowo wymawiając z lekkim obrzydzeniem. – Najwidoczniej pomału jego dziura w sercu po śmierci mamy się pomału zawęża. – mruknął jeszcze ciszej.
Szczerze? Nie spodziewałam się tego. I szczerze? Zawiodłam się. Nie na moim bracie, że powiedział mi o tym wszystkim, w końcu pierwsza zaczęłam temat. Zawiodłam się na ojcu. Po prostu nie spodziewałam się, że tak szybko zapomni o mamie… Minęły raptem dwa lata… dwa głupie lata, które dzielą nas od tego feralnego wydarzenia… Gdyby… gdyby nie ten potworny wypadek… Gdyby nie ten głupi poślizg i wielka ciężarówka… Mama siedziałaby teraz z nami uśmiechnięta od ucha do ucha…
Po prostu nie mogę uwierzyć, że mój ojciec aż tak szybko o niej zapomniał!
Zacisnęłam mocno swoje małe pięści. Przez to straciłam do cna apetyt. Próbowałam jakimś sposobem nie wybuchnąć, nie pozwolić łzom popłynąć po moich policzkach… Zaczęłam nawet jedną ręką boleśnie się szczypać, ale i to nic nie dało. Brat spojrzał na mnie podejrzliwie. Chyba wiedział, co zaraz nastąpi.
- Proszę cię, Mel. Tylko nie wybuchaj. – szepnął, chwytając mnie za rękę, które nadal miałam kurczowo zaciśniętą. – Nie teraz… Pozwól, że ja to załatwię, bo niepotrzebnie zrobisz…
- Jak mogłeś… - powiedziałam półszeptem w stronę ojca. Ten spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. – JAK. MOGŁEŚ?! – krzyknęłam na cały głos, wyrywając rękę z uścisku Chrisa. – Nie wierzę, że od tak po prostu zapomniałeś o mamie i zacząłeś umawiać się z jakąś… dziewuchą!
- Melody, o czym ty mówisz? – zapytał zdezorientowanym głosem. Prychnęłam na to pytanie.
- Jak to o czym! – syknęłam, próbując wydobyć z głosu tyle jadu ile potrafiłam. – Przecież to jasne jak słońce! Nie idziesz na żadne pieprzone spotkanie służbowe, tylko na randkę! 
- Przestań się w taki sposób do mnie wyrażać, moja droga! – donośny głos ojca zagrzmiał. Miałam to nawet gdzieś. Niech się dzieję, co chcę! Ja i tak się nie uspokoję.
- Nie przestanę! Jak myślisz, co by mama powiedziała?!
- Mel… - po mojej prawej stronie usłyszałam szept mojego braciszka, który zignorowałam.
- Po prostu w głowie się nie mieści!
- Mel… - kolejny raz Chris wypowiedział moje imię, tym razem nieco głośniej.
- Nie sądziłam ojcze, że cię na to stać…
- Melody. – Christopher zaczął szarpać mnie lekko za ramię. Nawet to nie wyprowadziło mnie z równowagi.
- Zawiodłam się po prostu na tobie! Powinieneś wiedzieć, że nikt nie zastąpi mamy!
- Melody… dość. – brat ciągle naciskał.
- Żadna kobieta nie będzie taka, jak ona! – wrzasnęłam na całe gardło. Miałam wrażenie, że poza domem można by było usłyszeć każde pojedyncze słówko, ale nic sobie z tego nie robiłam. Moja twarz nie wyrażała z tego powodu zmartwienia. Była bardziej zajęta rozpaczą.
- Mel, DOŚĆ! – warknął Chris, stając przede mną. Spojrzałam na niego z ogromnym smutkiem. Potrząsnęłam lekko głową, chowając twarz w drżących dłoniach. Znów zbierało mi się na porządny płacz. Mój brat jakby to wyczuł, bo przytulił się mocno do mnie, głaszcząc lekko moje plecy. Zamknęłam powoli oczy, mocno zaciskając ręce na jego szyi. Łzy nadal leciały. Nie chciały odpuścić.
Po kilku sekundach… usłyszałam tylko trzask zamykanych drzwi. Ojciec wyszedł.

- Jak się czujesz? – zapytał mnie brat po krótkiej chwili. Siedziałam już spokojnie na krześle kuchennym, przy którym raptem pół godziny temu jadłam ze spokojem płatki z mlekiem. Niby od zewnątrz wyglądałam jak oaza spokoju, ale w środku… wręcz czułam wybuchy… Jakby w moim ciele odbywała się druga wojna światowa…
Westchnęłam ciężko.
- Wcale się nie czuję, Chris. – odparłam, dziurawiąc chusteczkę higieniczną, którą trzymałam w dłoniach.
Tym razem to brat westchnął.
- Ale poradzisz sobie? – zapytał, obserwując mnie uważnie.
- Nie mam pojęcia… Może tak, może nie. Nie wiem… Jak na razie muszę już iść do kościoła. Mam nadzieję, że nigdzie po drodze nie spotkam ojca i… - wypuściłam z płuc głośno powietrze. Chris opuścił lekko głowę, po czym wstał z krzesła, które ustawił blisko mojego, by dać mi przez ten czas jakieś wsparcie. Czasem naprawdę był wspaniałym i opiekuńczym braciszkiem.  
Ja również wstałam, skierowałam się do korytarza, założyłam swoje beżowe buty w koronkę na średnim obcasie, po czym otwarłam powoli drzwi wyjściowe. Uprzednio zawiesiłam na ramię małą torebkę.
Kiedy miałam już zamykać, Chris rozwarł je jeszcze na chwilę. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Ja… przepraszam cię, Mel, że ci o tym powiedziałem. – odparł, pocierając kark w geście zakłopotania. Zawsze to robił, gdy miał wyrzuty sumienia.
Uśmiechnęłam się lekko. Przynajmniej na to było mnie jeszcze stać.
- Nie szkodzi. To ja naciskałam, nie powinieneś mieć wyrzutów. – nie czekałam na odpowiedź Chrisa. Poszłam w stronę kościoła.

Zbliżając się do budynku widziałam z daleka swoich przyjaciół. Caroline akurat zabierała głos, a pozostali się jej przyglądali w skupieniu słuchając, co takiego ma do powiedzenia. Kiedy zaczęła ostro gestykulować rękoma, Thomas i Lucas lekko się od niej odsunęli, odwracając głowę w moją stronę. I tak oto pozostali się dowiedzieli, że nadeszłam.
- No hej, Mel! – zawołał wesoło Luc, machając wysoko ręką. Z lekkim uśmiechem mu odmachałam. Kiedy do nich dołączyłam chyba domyślili się, że dzisiaj nie jestem zbyt wesoła. Zaczęli mi się przyglądać podejrzliwie… Jakbym była jakimś dziwadłem, czy coś…
- Płakałaś. – stwierdziła po chwili Caroline, wskazując na mnie palcem. Westchnęłam.
- Miałam ku temu powody. – odparłam, opuszczając wzrok na moje buty.
Przyjaciele spojrzeli na siebie, a ja starałam się zignorować tę nieustającą ciszę. Było to trochę trudne, gdyż działała mi z lekka na nerwy…
Widziałam również, że Thommy przygląda mi się swoimi przymrużonymi oczami. On jako jeden z nielicznych wiedział o mnie praktycznie wszystko. Jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, których zdanie sobie cenię. Po za tym… On jako pierwszy wiedział o przykrych, poważnych, śmiesznych sytuacjach z mojego rodzinnego gniazdka.
- Nie idziemy już dzisiaj do kościoła. Nie ma sensu, po za tym… ten raz albo dwa, ewentualnie osiemnasty raz… - tu każdy parsknął śmiechem. - … możemy zrobić sobie „dzień dla zwierząt”.
- W sumie… To nie jest taki zły pomysł. – powiedziała Gabi po chwili namysłu, na co pozostali kiwnęli głowami.
- No to super. Chodźcie na jakąś pizze, czy coś… A jutro… zapraszam wszystkich do kina. – odpowiedział blondyn z uśmiechem. Wzruszyłam lekko ramionami, po czym wzięłam pod rękę Thomasa i ruszyłam w stronę najbliższej pizzerii.
Oczywiście razem z przyjaciółmi.

- Pycha… - Caroline rozkoszowała się każdym kęsem pizzy. Dosłownie. Każdy praktycznie parskał śmiechem. Nie sądziłam, że aż tak bardzo moi najbliżsi poprawią mi humor o sto osiemdziesiąt stopni. Byłam za to im dozgonnie wdzięczna. Nawet nie pytali, co się stało. Cieszyłam się z tego. Ogromnie. Gdybym musiała jeszcze raz to przeżywać, myśleć o tym… wątpię, czy wytrzymałabym do końca opowieści.
- Będziecie coś dzisiaj ciekawego robić? – zagadnął Luc, odkładając na chwilę kawałek pizzy na talerzyk. – Szczerze powiedziawszy to dzień się dopiero zaczyna… Może dzisiaj poszlibyśmy do tego kina, a jutro weźmiemy auto i na plażę! Co wy na to? Brighton niech się szykuję, byśmy mogli klapnąć z naszymi tyłkami i w końcu wyluzować. Należy nam się!
Spojrzeliśmy się po sobie. Niby to nie był w sumie taki zły pomysł tylko, że nie wiem, czy ojciec by mi na to pozwolił… Chociaż… szczerze on nas nie pytał o zdanie na temat nowej macochy, więc… nie widzę w tym nic złego. Po za tym tam można jeździć na motorówkach i w ogóle.
- Ja się zgadzam. – odparłam patrząc na Lucasa. On uśmiechnął się szeroko. – A wy? Jedziecie?
- W sumie… - powiedzieli jednocześnie na co się zaśmiali.
- No to wszystko ustalone. – blondyn w kapeluszu klasnął w dłonie. – Ubierzcie dziewczyny jakieś ładne stroje. – mrugnął z rozbrajającym uśmiechem.

- Pamiętaj Mel, że o osiemnastej pod kinem! – krzyknęła Gabi przez otwarte okno w samochodzie. Po chwili straciłam ją z oczu.
Westchnęłam ciężko, odwracając się w stronę domu. Miałam tylko nadzieję, ze tata nie wrócił jeszcze z tego spotkania. Nie mam ochoty jak na razie z nim rozmawiać. Zranił mnie po prostu tą wiadomością. Myślałam, że swojej największej miłości się nigdy nie zapomina… Najwidoczniej, co do tego się pomyliłam. Może, dlatego właśnie nie zamierzam się związać z żadnym chłopakiem tak na poważnie. No chyba, że się zakocham na zabój.
Ale to słowo…
Miłość… jak dla mnie to pojęcie względne. Większość ludzi pewnie również tak uważa. Śmiem twierdzić jeszcze, że owa miłość jest przereklamowana. No bo spójrzmy prawdzie w oczy. Mało jest związków, które na przykład przetrwały sławny „związek na odległość”, albo są jeszcze takie osoby, które, nie widząc drugiej połówki przez niecały miesiąc – odkochują się.
Jak dla mnie to nie jest normalne.   
Kiedy w końcu po moich przemyśleniach weszłam do domu nie zastałam w nim nikogo. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo gdy weszłam w głąb naszego gniazdka, zauważyłam swojego braciszka siedzącego na kanapie i oglądającego nasz ulubiony program „Śmierć na 1000 sposobów”. Uśmiechnęłam się lekko. Odkąd sięgam pamięcią zawsze oglądaliśmy ten serial razem… Przynajmniej do chwili, gdy Chris postanowił się wyprowadzić. No, ale to już taki szczególik.
- Cześć brat. – mruknęłam, zdejmując buty. Chris tylko wychylił głowę do tyłu, po czym znów powrócił do oglądania telewizji. Przewróciłam oczami, by po chwili przeskoczyć przez oparcie kanapy i wskoczyć na miejsce obok braciszka.
- Widzę, że humor już ci dopisuję. – powiedział, nie odrywając oczy od telewizora. Uśmiechnęłam się lekko.
- Możliwe, lecz to nie oznacza, że tak szybko sobie to odpuszczę. – mruknęłam, zabierając z jego ręki pilot, by móc zrobić głośniej.
Christopher westchnął.
- Mel wiem, że nie tolerujesz tego… tego wszystkiego, ale taka jest kolej rzeczy i nie zmienisz tego choćby nie wiem co. – kątem oka widziałam, że Chris się na mnie spojrzał. Czasami go nie rozumiałam. Nie rozmawia z ojcem, ale jest po jego stronie… serio?
- Nie praw mi kazań, Christopher. – syknęłam, z przymrużonymi oczami. – Mam prawo być na ojca zła z tego powodu i nie zmienisz tego. Po za tym… w co ty grasz, co? Nie wymieniacie ze sobą choćby jednego słówka, ale i tak to się nie liczy, bo bierzesz jego stronę? Kreatywne z twojej strony. – odłożyłam pilota z głośnym hukiem na szklany stół, po czym poszłam do swojego pokoju. Trzaskając drzwiami skierowałam się w stronę łóżka, na które ciężko opadłam. Ten dzień nie zaczął się najlepiej i mam wrażenie, że również tak samo się zakończy. To jest nawet dziwne, bo zazwyczaj miałam podobne sytuacje podczas roku szkolnego. To on zawsze dawał masę stresu. Dlatego myślałam, że wakacje są od tego, by się wyluzować i zaszaleć… Jak na razie na nic takiego się nie zapowiada.
Mam chociaż nadzieję, że kino mnie jakoś odpręży od tej katorgi. Może ten wypad będzie całkiem znośny…
Długo jeszcze myślałam, aż w końcu postanowiłam się nieco zdrzemnąć. Rozmyślanie zawsze pobierało ze mnie masę energii.

Była punkt osiemnasta, a ja stałam już pod umówionym miejscem. Na zewnętrznych ścianach kina były przeróżne plakaty w obramowaniach, które przedstawiały najnowsze filmy. Spojrzałam na jeden z nich. W centrum miał nazwę. Panaceum. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wiele słyszałam na temat tego filmu. Ponoć to bardzo dobry thriller, przy którym musisz się porządnie skupić. Można się w nim totalnie zagmatwać. Szczerze? To dla mnie idealna okazja, by w końcu odprężyć się i zapomnieć o ojcu i tych duperelach. Wreszcie jest szansa, którą warto wykorzystać.
- Hej, Melody! – głos rozweselonej Caroline rozwiał nieco moje rozmyślania. Obejrzałam się za siebie, by po chwili wylądować w ramionach przyjaciółki. Z pięć metrów za nią dochodzili pozostali.
- No to jak, moje panie. Co dzisiaj oglądamy? – zapytał Luc z szerokim uśmiechem. Spojrzałam na nich tajemniczo. Miałam tylko nadzieję, że się zgodzą.
- Może na to? – pokazałam ręką na plakat. Przyjaciele spojrzeli na niego, później na mnie. Żeby wyjść bardziej wiarygodniej zrobiłam nawet minkę zbitego psa. Na Thomasa zawsze to działało, a on zawsze potrafił przekonywać pozostałych. Miał do tego niezwykły dar.
- Obejrzałbym ten thriller. – odparł po chwili Thommy, patrząc się na mnie z lekkim uśmiechem. – Jak dla mnie doskonały wybór, Mel.
Skinęłam głową w podzięce.
Po chwili już było wiadomo, na co pójdziemy.

Odkąd sięgam pamięcią zawsze uwielbiałam zapach popcornu. Jeszcze jak był z masłem… poezja smaku. To właśnie lubiłam w kinach. Niby były drogie te pudełka ze słoną przekąską, ale jak dla mnie jest warto. Tak samo jak z colą. Wiadomo jest nie zdrowa i w ogóle, ale jak już się jej napijesz praktycznie nie potrafisz przestać. W końcu na takie przyjemności od czasu do czasu warto wydać pieniądze. Ja wraz z moją paczką tak dzisiaj zrobiliśmy.
Wychodziliśmy akurat z sali. Po drodze wyrzuciłam pusty, papierowy kubek po coli do kosza. Popcornu mi jeszcze trochę zostało, dlatego wzięłam go ze sobą. Nie lubiłam nigdy marnować żywności.
Jeśli chodzi o film, to… spodobał mi się. Nawet bardzo. Nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobrze skonstruowany. Z początku myślałam, że te pogłoski nie są zbyt słuszne. Ta cała niesamowitość… coś mi tu śmierdziało. No, ale tym razem się pomyliłam. Był świetny.
Wychodząc z budynku cały czas miałam głowę w chmurach. Nie mogłam przestać myśleć o tym filmie. Cały obejrzałam w skupieniu, dosłownie jak ktoś coś ode mnie chciał od razu przerywałam tę arcyważną wypowiedź ruchem ręki. Strasznie się wkręciłam.
Moi znajomi szli trochę wolniej ode mnie. Z tyłu śmiali się i wygłupiali. Miałam wrażenie, że nawet nie zauważyli jak szybko wystrzeliłam przed nimi. Z resztą… może to i nawet lepiej.
Przechodząc obok starego sklepu, czy przez pasy nadal moja głowa była daleko w chmurach. Nie wiem… może przesadzam z tym myśleniem, ale ten film był naprawdę dobry.
Miałam właśnie skręcić i pójść dalej, ale niefortunne wpadnięcie na jakąś osobę mi nieco tę czynność przeszkodziło. Co to jakaś moda na wpadanie na siebie? Ludzie powinni być bardziej ostrożni…
- Przepraszam. – bąknęłam, otrząsając się z transu filmowego. Mój wzrok powoli unosił się ku twarzy nieznajomej osoby. Kiedy tylko moje oczy zarejestrowały widok… omal nie zachłysnęłam się powietrzem. Jak się możecie domyślić… nieznajomy był Tomem we własnej osobie. Spojrzałam na niego niepewnie, na co on lekko się uśmiechnął. Kiedy tylko się od niego odsunęłam (wpadłam w jego ramiona po tym trafnym zderzeniu) mogłam w całości zobaczyć jak wygląda.
Kątem oka zauważyłam, że w dłoni trzymał telefon.
- Witaj, Mel. Właśnie miałem do ciebie dzwonić. – powiedział z uśmiechem, wskazując na telefon.
- Cześć. – odparłam speszona. – Jak widzisz… zaoszczędziłeś pieniądze... Szczerze powiedziawszy nie sądziłam, ze tak szybko na siebie wpadniemy.
- Cóż… Ja zazwyczaj mówię, że to przeznaczenie… - szepnął z tajemniczym uśmiechem.
Czułam jak na moją twarz wypływają rumieńce. Żeby je ukryć, odwróciłam się w ekspresowym tempie do tyłu, gdzie moim znajomi zostali. Stali jakieś dwa metry od nas i głupio się szczerzyli. Przewróciłam lekko oczami. Miałam już coś mówić, ale do akcji wkroczyła Caroline. Jak zwykle z resztą.
- Wiesz, Melody my już pójdziemy, musimy zrobić… lekcje. – dokończyła, nerwowo uśmiechając się. Spojrzałam na nią jak na idiotkę. Lekcje? W ciągu lata? Kreatywne.
- Przecież są wakacje. – odparłam, parskając śmiechem. – Nie wmówisz nam, że masz obowiązek chodzenia do letniej szkółki. Otrzymałaś świadectwo… w dodatku z wyróżnieniem. – dodałam.
- Caro chciała przez to powiedzieć, że ma w domu obowiązki, my również. – odparła Tay. – Do zobaczenia. – dodała, mrugając z szerokim uśmiechem. Próbowałam jeszcze ich zatrzymać, ale nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć – zniknęli za rogiem.
Zabije ich.
- Mel, skoro towarzystwo sobie poszło to może poszlibyśmy na spacer. Co ty na to? – zapytał, pojawiając się znienacka z przodu.
No dobra… może ich oszczędzę.
- Czemu nie. – odparłam z kwiecistym uśmiechem, który odwzajemnił.
Nasze nogi skierowały się w stronę parku, który był niedaleko kina. Jest to jeden z najschludniejszych w tym mieście. Często tu przychodziłam. Najlepszym według mnie miejscem był… mały tunel porośnięty zielenią, który znajdował się w odludziu tego miejsca. To jest takie jakby przejście do tajemniczego ogrodu. Mój mały prywatny świat. Przychodziłam tam, by najczęściej pomyśleć. Były również chwile, gdy słuchałam muzyki, albo po prostu czytałam. To miejsce strasznie uspokajało. W środku znajdowała się nawet mała, biała ławeczka. Posiadała przepiękne podłokietniki – zawijasy wyglądały tak, jakby nie miały końca. Obok niej była jeszcze mała latarnia w tym samym kolorze. Odkąd sięgam pamięcią ciągle świeciła. Nie miała żadnego wyłącznika ani nic. Po za tym, co tu się dziwić… tunel praktycznie nie dopuszczał do siebie promieni słonecznych. To dawało mu tej… magicznej atmosfery.
Szliśmy właśnie chodnikiem, kiedy Tom wskazał drogę – właśnie w stronę tego tajemnego przejścia. Szczerze powiedziawszy… nie sądziłam, że on będzie wiedział o nim. Myślałam, że jestem jedną z nielicznych… Czyżbym się pomyliła?
- Wejdźmy tam. Tu jest pewne wyjątkowe miejsce, które odkryłem, będąc małym chłopcem. Minął szmat czasu odkąd tu byłem… - powiedział, odsłaniając gąszcz pędów, które zasłaniały przejście.
Weszłam pierwsza. Droga była prosta. Stąpałam po ziemi bardzo delikatnie, dążąc do celu. Uniosłam prawą dłoń, by dotknąć pnączy. Gdy tylko moja ręka miała z nimi kontakt… wspomnienia powróciły. Poczułam się… wspaniale. Nie sądziłam, że to miejsce wzbierze we mnie tak silne emocje.
W końcu doszłam do małego zakrętu. Uśmiechnęłam się lekko. To tam właśnie znajdowała się mała ławeczka. Spojrzałam na nią. Farba nadal się trzymała.
- Przemalowali ją na biały kolor. – szepnęłam.
Blondyn spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Odkrywając Londyn, nie pominęłam również i tego miejsca. Byłam tu dość częstym gościem. – wyjaśniłam.
Tom skinął głową. Oboje chwilę staliśmy i patrzyliśmy się w ławeczkę. Miałam wrażenie, że oboje zagłębiamy się w wspomnienia. On w swoje i ja tak samo.
Uśmiechnęłam się momentalnie, gdy przypomniałam sobie ten dzień, kiedy to weszłam tu po raz pierwszy. Było to jakiś miesiąc po przyjeździe tutaj na wymianę. Szłam z słuchawkami w uszach, próbując uwolnić się od kolejnej kłótni brata z ojcem. Przechodząc obok tych pnączy, które zasłaniają przejście, jakoś… poczułam, ze za nimi kryję się coś wyjątkowego. Nie pytajcie mnie dlaczego coś takiego odczułam. To był taki… impuls.
Gdy ujrzałam ławkę, oniemiałam. Przedtem może i nie była zbyt ładna, bowiem gdzie niegdzie rączki rdzewiały wraz z śrubami, które miały za zadanie podtrzymać deski. Farba kiedyś była brązowa – wtedy odłaziła przy najmniejszym ruchu. Pod nią było nawet widać kawałki tej zaschniętej i starej cieczy. Jeśli chodzi o lampę… utrzymała się w tym samym stanie, co miejsce do siedzenia. Cóż… z wyjątkiem tego, że wewnątrz niej świeciła się mała żaróweczka. Paliła w sobie małe, pożółkłe światełko, które nie ukazywało nawet cienia szansy, że kiedykolwiek przestanie świecić.
Całość wyglądała równie pięknie, tajemniczo i magicznie jak i staro, strasznie i ponuro.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Pamiętałam ten moment, gdy postanowiłam, ze jeszcze tu wrócę. Nawet nie zdałam sobie z tego sprawy jak szybko to zrobiłam, taszcząc ze sobą torbę, w której znajdowały się pędzle różnego rodzaju, białą, długotrwałą farbę i scyzoryk. Zdziwieni? Pewnie tak. Otóż to ja odmalowałam przedmioty, znajdujące się w tym tuneliku. Pamiętam jeszcze, że gdy skończyłam swoje dzieło, wyskrobałam króciutki napis „Odmalowała M. M.”. Tamtego dnia oznaczyłam to miejsce jako swoje. Jako swój prywatny i magiczny raj pełen niespodzianek.
Jeśli chodzi o żaróweczkę… Nie zmieniłam jej do teraz. Nadal daję radę.
- Pięknie tu. – aksamitny głos Toma rozniósł się po pomieszczeniu, przerywając tę długotrwałą ciszę. – Jest jeszcze lepiej odkąd sięgam pamięcią.
- Usiądźmy. – odpowiedziałam z uśmiechem.
Ławka była niestety nieco mała, więc gdy oparliśmy swoje dłonie o siedzenie przez chwilę złączyły się. Był to oczywiście krótkotrwały moment, gdyż oboje odsunęliśmy je w błyskawicznym tempie.
- Przepraszam. – odparłam nieco zmieszana. 
- Nie, to ja przepraszam. – odpowiedział z uwodzicielskim uśmiechem.
Po chwili niezręcznej ciszy zaczęliśmy rozmawiać. Tom jak przystało na gentelmana pozwolił mi dojść do głosu, by móc w ten sposób opowiedzieć nieco o sobie. Zaczęłam bez problemu, rozpoczynając najpierw o swojej szkole w Kalifornii, ogólnie o tym mieście, a kończąc na wspaniałych ludziach, których poznałam, będąc raptem w Londynie kilka miesięcy. Blondyn słuchał, nie przerywając mi. Spodobało mi się to. Rzadko spotyka się takich mężczyzn, których interesuję ciągła gadanina kobiety. Cieszyłam się, że nie był typem przerywającym w pół zdania. Nienawidziłam takiego czegoś. Kiedy ktoś mi przerywał… krew jasna mnie zalewała…
Po mojej opowieści nawet zadał kilka pytań. Chętnie na nie odpowiadałam. Niby niektóre były banalne, jak na przykład „Jaki jest twój ulubiony kolor?”, lecz… nawet takie były dla mnie ważne. Mówiąc o błahych rzeczach dajemy małą cząstkę siebie drugiej osobie… Przynajmniej ja tak to postrzegałam. Dzięki temu w jakimś stopniu odczuwałam, że Tom chce się o mnie jak najwięcej dowiedzieć.
Kiedy w końcu skończyłam, spojrzałam na zegarek. Dochodziła prawie jedenasta… Nieźle się z nim zasiedziałam. Chociaż szczerze to nawet nie chciałam wracać. Mając świadomość, że w domu czeka na mnie ojciec… Cóż… wolałam siedzieć w tym tunelu do końca dnia, może nawet i świata z Tomem…
Po chwili to on zaczął opowiadać o sobie. Dowiedziałam się, że przyjechał do Londynu w sprawach służbowych. Zdziwiłam się lekko, bowiem przedtem zapytałam się go ile ma lat. Odpowiedział, że osiemnaście… Przez to próbowałam się dowiedzieć choć odrobinkę na temat jego pracy, ale nie chciał mi nic powiedzieć. Nawet zauważyłam, że gdy tylko wspomniałam na temat pracy on nieco się spiął. Wydawało mi się to trochę podejrzane, ale… nie posądziłabym go o żadną szajkę.
Później przystąpiliśmy na luźniejszy temat o jego osobie. Wspomniał, że w Londynie zostaje dobre kilkanaście tygodni. Później musi niestety wyjechać z powodu pracy. Stwierdziłam, że jest tu może z powodu rodziny, lub dziewczyny, ale zaprzeczył. Najbliżsi ponoć mieszkają na obrzeżach miasta, a jeśli chodzi o drugą połówkę, to takowej nie miał. Nawet się nieco z tego ucieszyłam.
Siedzieliśmy jeszcze tam dobre parę minut, aż Tom zaproponował odprowadzenie mnie do domu. Zgodziłam się.

- Dziękuję, że mnie odprowadziłeś. – powiedziałam z najbardziej czarującym uśmiechem na jaki było mnie stać.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – odpowiedział.
Nastała kolejna cisza. Tym razem nie była ona niezręczna. Oboje patrzyliśmy się na siebie. Zarówno mi jak i Tomowi towarzyszył lekki uśmiech. W końcu powstał taki moment, że nasze oczy spotkały się. Nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku… Jego stalowoszare tęczówki były wręcz hipnotyzujące… W duchu dziękowałam samemu Bogu za to, że dostałam szansę, by ujrzeć tak piękne oczy.
Nie mam pojęcia, czy Tom również myślał tak o moich. Są dość pospolite, więc wątpię, by były tak samo hipnotyzujące jak jego. Chociaż… nie pogrzeszyłabym, gdyby tak nie było.
Minęło znów kilka dobrych minut, a my wciąż wpatrywaliśmy się w swoje oczy. Cieszyłam się każdą sekundą tej magicznej chwili. Nie sądziłam, że spotka mnie w tym mieście coś… tak wyjątkowego. Może inaczej. Nie sądziłam, ze spotkam w tym mieście kogoś tak wyjątkowego. To tak… jakby nic na tym świecie się nie liczyło. Nic oprócz Jego.
W pewnej chwili Tom uniósł lekko swoją dłoń, która powoli zbliżała się do mojej twarzy. Stałam jak sparaliżowana. Nie wiedziałam, co począć. Blondyn zauważył, że nie mam zamiaru uciekać, ani ruszać się o milimetr.
Gdy tylko dłoń dotknęła mojego rozgrzanego policzka przez całe moje ciało przebiegła fala przyjemnego dreszczu. Zaczął powolutku jeździć ręką po moim policzku. Nie miałam pojęcia, co w tej sytuacji zrobić. Tom wziął to jako pozwolenie. Pomału zniżał swoją głowę w moją stronę. Stykaliśmy się już czołami… Odległość między naszymi ustami była prawie niewidoczna… Dosłownie dwa, może trzy milimetry. Jeszcze chwila, a byśmy się pocałowali… Niestety czar prysł, a w raz z tym wejście smoka mojego kochanego braciszka.
Razem z Tomem odskoczyliśmy od siebie w ekspresowym tempie. Zaczęłam nerwowo wykręcać sobie palce, patrząc ukradkiem na brata. Tom natomiast pocierał kark w geście zawstydzenia. Oboje czekaliśmy na rozwój wydarzeń.
- No siema, siostra. – przywitał się Chris z zadziorną miną. – Właśnie miałem iść do sklepu i przy okazji poszukać cię po całym Londynie… Ale najwidoczniej już nie muszę.
Spiorunowałam go wzrokiem. Brat jak to on – zignorował to.
- Jak nazywa się twój nowy kolega, Mel? – zapytał.
- To jest…
- Tom Felton, miło mi. – odpowiedział za mnie blondyn, podając rękę bratu w geście przywitania. Chris chętnie ją przyjął.
- I wzajemnie. – odparł uprzejmie. Chwilę patrzył się na nas z uśmiechem. Miałam wrażenie, że w głowie knuję sobie pewną scenkę, jak to ja i Tom się całujemy i w ogóle. Kretyn. Mam tylko nadzieję, że zostawi nas samych i wreszcie pójdzie do tego pieprzonego sklepu.
- No nic, dzieci. Ja was zostawiam, idę do sklepu. – odparł po chwili jakby czytając w moich myślach. – Mel zaraz idź do domu. – dodał, mrugając do mnie dwuznacznie.
Tom kiwnął lekko głową. Po minucie znów zostaliśmy sami.
Bardzo chciałam jeszcze z nim posiedzieć, porozmawiać. Niestety wiedziałam, że to niemożliwe. Jeśli nie brat zakłóci naszą pogawędkę, to do akcji wkroczy tata, a z nim jakoś nie mam ochoty dyskutować.
- Muszę już iść. – powiedziałam zrezygnowana. – Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy przed moim jak i twoim wyjazdem. – dodałam z lekkim uśmiechem.
- O to na pewno. – stwierdził. – Obiecuję.
 Kiedy chciałam kierować się w stronę drzwi, zatrzymał mnie ruch jego dłoni. Spojrzałam odruchowo na miejsce naszego złączenia, a później powolutku na jego twarz. Znów się przybliżył. Tym razem dzieliły nas niecałe centymetry. Aż w końcu jego zadziorny uśmieszek zgrabnie ominął moje malinowe usta, by ułożyć delikatny pocałunek na moim lewym policzku.
- Dobranoc. – szepnął mi do ucha, po czym puścił powoli moją dłoń.
- Dobranoc. – szepnęłam, patrząc na oddalającą, a równocześnie ciemniejącą się sylwetką blondyna.
Cieszę się, że ten wypad do kina wyszedł lepiej niż się spodziewałam…

_________________
P.S. - Nie sądzicie, że Mel za dużo myśli? xD 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział I

(Nie) przyjemne spotkanie z nieznajomym...



"Przeznaczenie zazwyczaj czeka tuż za rogiem(...)."
~ Carlos Ruiz Zafon



No i jest nowy rozdział... Dostalibyście go już z dwie lub nawet trzy godziny temu, ale postanowiłam go całkowicie zmienić. Tamten wydawał mi się... Ogólnikowy. 
Przepraszam, ze tyle czekaliście. Na "Miłość to magia..." Notka niebawem. Utknęłam w martwym punkcie, niestety... 
Miłego czytania... :) 

A! No i dziękuję za czterech zamawiających scenariusz i ponad tysiąc wyświetleń! Jesteście wspaniali! 
Zapraszam do komentowania...
_____________________________



Od ponad sześciu miesięcy przesiaduję w Londynie. Ja i moi przyjaciele zostaliśmy wysłani tu na wymianę. Nie to żebyśmy narzekali, skądże… Jest tu całkiem przyjemnie, dość szybko w nowej szkole się zaaklimatyzowaliśmy. W dodatku poznaliśmy nowe twarze, z którymi nawiasem mówiąc się zaprzyjaźniliśmy. Teraz niestety rok szkolny dobiegł już końca i pierwszego września będziemy już z powrotem w Stanach… A szkoda, bo przywiązałam się do Brytyjczyków ogromnie… i nie tylko ja.
Dzisiaj jest dokładnie pierwszy lipca. Sobota. Słońce mocno grzeję w czaszki, pot z każdego leję się jak nie wiem. Tego dnia ja wraz z moimi przyjaciółmi postanowiliśmy wybrać się na rolki. Chcieliśmy w jakiś sposób pożegnać rok szkolny 2003/2004 należycie. Dużo się w nim działo, bo nie byliśmy w naszej nudnej szkole w Kalifornii. Niby ma się do niej sentyment, ale zmiana otoczenia wezbrała w nas pozytywne emocje i jakoś… przyzwyczailiśmy się.
Ubierając swój szmaragdowy dres przylegający do ciała byłam gotowa na wszystko. Dosłownie. Nawet w głębi duszy czułam, że ten dzień przyniesie jakieś niespodzianki i niezapomnianą przygodę. Nie wiem, dlaczego. Nie potrafię tego nawet w jakiś racjonalny sposób wytłumaczyć. Po prostu tak było i już.
Usiadłszy na swoim ogromnym łóżku z baldachimem, zaczęłam ubierać swoje srebrne łyżworolki. Ta para była jedną z moich ulubionych, dlatego za każdym razem, gdy je zakładałam starałam się to robić ostrożnie, by ich nie uszkodzić. Niby głupie i w ogóle, ale jestem z nimi dość zżyta.
Z lekkim uśmiechem dopięłam ostatni guzik, gdy nieoczekiwany głos wyrwał się z przeciwległego pomieszczenia.
- Ty siostra! – głos mojego starszego brata rozniósł się po całym domu. Westchnęłam. Znowu coś ode mnie chciał. Ledwo, co dzisiaj wstałam od razu mnie również zawołał. No ludzie… On ma dwadzieścia dwa lata chyba powinien się już dawno usamodzielnić…
Z ociąganiem skierowałam się do jego drzwi, po czym bezceremonialnie wtargnęłam do jego małych czterech ścian. Nie lubił, gdy to robiłam bez pukania, ale…
- Słucham cię kochany braciszku, w czym moja skromna osoba ma ci pomóc? – zapytałam ze sztucznym uśmiechem, układając ręce na piersiach. Brat tylko kiwnął ze zdezorientowaniem głową.
- Mam do ciebie propozycję nie do odrzucenia… - mruknął, oparłszy łokcie na kolanach. Siedział właśnie przy swoim keyboardzie, najwidoczniej podczas grania przypomniała mu się jakaś ważna sprawa, co dość często mu się zdarzało. – Chciałbym żebyś powiedziała ojcu, żeby dzisiejszy obiad zjadł na mieście, bo jego kochany synek nie miał czas by owy posiłek zrobić.
Wytrzeszczyłam na niego oczy. No po prostu w głowie się nie mieści… Powtórzę to: on ma dwadzieścia dwa lata a zachowuję się jak małe dziecko! Chwilami zastanawiałam się, czy przypadkiem to ja nie jestem starsza od niego. Hm… Chyba to jest prawda, że chłopcy dojrzewają później (albo w ogóle) od dziewczyn.
- Wybacz mi braciszku, ale w tej arcyważnej… - blondyn przewrócił oczami. – …sprawie ci nie pomogę. Daj już z tym spokój i zacznij normalnie rozmawiać z tatą… Już dobre trzy lata minęły odkąd jesteś tutaj, a nie w Kalifornii, więc w czym rzecz?
- A w tym, że ojciec nijak nie chcę mi odpuścić tego, że wyjechałem tu na studia bez żadnych wieści, zostawiając… jak on to powiedział nędzną kartkę na łóżku. Doprawdy żałosne z jego strony, dlatego ja nie mam zamiaru pierwszy wyciągnąć ręki. – brat założył ręce na piersi. Głupek zachowywał się teraz jak małe dziecko, któremu odebrano zabawkę… Szalenie dojrzałe z twojej strony, Chris…
- Cóż mnie nie mieszaj do tego. – fuknęłam, odwracając się na pięcie. Blondyn w ostatniej chwili chwycił mnie za ramię, na co ja tym razem przewróciłam oczami.
- No proszę, Mel… - mruknął z miną zbitego pieska. Z jednej strony było to słodkie… Tylko, że na mnie takie rzeczy nie działają. Gdy byłam w młodszym wieku to tak, ale teraz – nie.
- Powiedziałam ci już, że masz wybić sobie tę prośbę z głowy. Jestem już umówiona z przyjaciółmi, więc pozwól… - w tym momencie zabrzmiał dzwonek do drzwi. - … ale pójdę otworzyć im drzwi. – ominęłam braciszka jeszcze raz, po czym skierowałam swoje nogi w stronę wyjścia.
Od razu przywitałam się z koleżankami. Wśród nich było dwóch chłopaków – Thomas oraz Lucas, których nawiasem mówiąc uwielbiałam. Byli dla mnie jak najukochańsi bracia, których nie miałam…
No co?
Powiedziałam najukochańsi, a to wiele wyjaśnia, będąc pod jednym dachem przez ponad pół roku z… braciszkiem. Już dawno odzwyczaiłam się przesiadywać z nim w jednym domu.
No ale wracając…
Gdy przywitałam się z każdym po kolei zauważyłam, że każda z dziewczyn ma na sobie poszczególny dres, który tak jak mój przylegał do ciała. Thommy i Luc mieli akurat taki… normalny.
Zastanawiacie się pewnie, po jaką cholerę te dresy, co?
Otóż to jedna z naszych tradycji. Tak wiem jest dość… dziwna, ale my się tego trzymamy.
Wczoraj na Skypie umówiliśmy się jaką trasę przebrniemy, więc bez dalszych wstępów ustawiliśmy się w rządku i… ruszyliśmy.
Teraz poznacie naszą kolejną tradycję. Otóż osoba, która jedzie przodem ma za zadanie prowadzić resztę. Jest takim jakby… przekaźnikiem, a jeśli ktoś znajduję się pośrodku wyjmuję swój telefon i puszcza na nim piosenki. Niby dziwne, ale… lubiliśmy to.
Tym razem przewodnikiem został Thomas a naszą małą wieżą stereo – Caro, więc… dzisiaj to ich były przywileje.
- Caro puść jakąś muzykę, a ty Thomas jedź już pomału i prowadź. – mrugnęłam do chłopaka z samego końca, na co on uśmiechnął się i ruszył przed siebie.
Pierwsza piosenka, która towarzyszyła nam podczas jazdy nosiła nazwę Breakeven. Uwielbiałam tę piosenkę, więc z szerokim uśmiechem na ustach zaczęłam wsłuchiwać się w nią.
Podczas jazdy wygłupialiśmy się jak nie wiem. Każdy z nas po kolei śpiewał piosenkę. Thommy jak to miał w zwyczaju robił ostre zakręty wśród ludzi przechadzających się w jedną i drugą stronę. Czasem dostawaliśmy mały ochrzan od starszych pań, ale zbytnio się tym nie przejmowaliśmy, bowiem… cieszyliśmy się chwilą.
Następną nutą, która została puszczona na telefonie Caroline to: Violet Hill. Jeden z naszych ulubionych zespołów. Caro ma praktycznie cały pokój obwieszony plakatami Coldplayów.
Kiedy tylko piosenka doszła do pewnego momentu, to śpiewaliśmy razem.
„If you love me won’t you let me know.”
Powtórzę jeszcze raz: wygłupialiśmy się… totalnie.
Odwiedziliśmy również lodziarnię, w której każdy kupił sobie po dwie gałki lodów. Ja poprosiłam o moje dwa ulubione smaki, mianowicie: truskawkową i cytrynową. Reszta albo kupiła sobie to samo, albo z innym zestawem smaków.
Kiedy tylko skonsumowaliśmy zimne słodkości, Caro puściła następną piosenkę – You found me – uwielbiam!
- No proszę, Caro… Widzę, że do teraz nie usunęłaś piosenek, które ci powysyłałam w szkole. – powiedziałam z uśmiechem na ustach.
- A jak! Te kawałki są świetne, wprost prosiły bym tego nie robiła. Masz gust jak nie wiem. – mrugnęła do mnie.
- Dziękuję. – zaśpiewałam figlarnie, dygając nogą.
- Dobra jedziemy dalej, czy już dość moje panie? – zapytał Thomas opierając się o mnie i Caro.
- Coś ty! Gdzie dość! Nigdy nie ma końca jeśli chodzi o wspólnie spędzony czas z przyjaciółmi… w dodatku na rolkach, nie mam racji dziewczyny? - krzyknęłam z uśmiechem do pozostałych, na co one mi zawtórowały.
- To jedźmy, ale Thommy tym razem ja chcę prowadzić. – dodała od siebie Gabi. Thomas oczywiście jak przystało na porządnego gentelmana zgodził się, nie robiąc z tego żadnych fochów jak to robił... na przykład mój braciszek.
Społeczeństwo Londynu patrzyło na nas z lekkimi uśmiechami. Ciągle jeździmy w tych okolicach, dlatego nie sposób zapomnieć grupki nastolatków jeżdżących w kolorowych strojach. To jest i raczej będzie nasz znak rozpoznawczy.
Według niektórych pogłosek niektórzy mówią na nas „Kolorkowcy”. Jedna moja koleżanka ze szkoły powiedziała mi, że gdy widziała jak jedziemy, pewien chłopiec o rudych włoskach krzyknął, wskazując nas palcem: „O! Kolorkowcy jadą!”. Według mnie to trochę dziwna nazwa, ale równie urocza.
Po chwili Gabi poinformowała nas ruchem ręki, że zamierza skręcić obok kawiarenki „Gold heart”. Na jej życzenie każdy po kolei skręcał. Kiedy była moja kolej, ktoś wyszedł ze sklepu i bezceremonialnie na mnie wpadł, przy czym obiłam sobie nieźle swój tyłek.
Spojrzałam na winowajcę owego zdarzenia. Był to chłopak, który na pozór wyglądał jakby miał osiemnaście góra dziewiętnaście lat. Miał na sobie założoną granatową, prześwitującą bluzkę z krótkim rękawem, na której był jakiś stary obraz. Na nogach jeansy, które gdzieniegdzie były rozdarte. Patrząc z mojej perspektywy, można by powiedzieć, że w lewej kieszeni spodni trzymał okulary przeciwsłoneczne. Na jednym z nadgarstków miał przywieszone bransoletki. Jedna była brązowa, spleciona niczym warkocz, a druga z kolei była prosta i srebrna. W lewej dłoni trzymał kubek kawy z logo kawiarni. Jeśli chodzi o twarz nieznajomego to… no cóż… był nieziemsko przystojny. Miałam w pewnym momencie wrażenie, że gdzieś już go spotkałam… Najbardziej przykuły moją uwagę jego stalowoszare oczy i włosy w odcieniu ciemny blond. Były tak, jak lubiłam u chłopaków – w artystycznym nieładzie.
Nieznajomy spojrzał na mnie. Był tak jak ja lekko zdezorientowany tą sytuacją, lecz później w jego oczach można było zobaczyć… wściekłość? Ha! Ciekawe, o co był wkurzony, skoro ja najbardziej oberwałam. Wniosek: on nie leżał jak długi na ziemi, a ja – tak.
- Uważaj jak jeździsz! – krzyknął, mrużąc oczy.
- Chyba lepiej uważaj jak chodzisz! Jakbyś nie zauważył tu jest droga rowerowa a…
- Ale ty jesteś na rolkach, to zmienia postać rzeczy. – przerwał mi, uśmiechając się pobłażliwie a zarazem tryumfująco.
No dosłownie szczęka mi opadła… Co za dupek! Mógłby byś tak uprzejmy i mi pomóc, a nie bezczelnie mi przerywać! Zero kultury. Totalnie! Ledwo, co gościa znam, a on już jest górą? Nie ma!
- To niczego nie dowodzi. – ucięłam. – Jakbyś nie zauważył rolki mają kółka, poza tym tutejsi nie lubią jak ja i moja paczka jeździmy na zwykłych chodnikach. To ich denerwuję.
- W takim razie przepraszam. – rzekł, po czym podał mi swoją dłoń w geście pomocy. Kiedy tak pochylił się w moją stronę jego koszulka nieco uniosła się na plecach i… przez kilka dobrych sekund mogłam podziwiać jego… majtki. Granatowe w ogromne, białe groszki. Milutkie.
Jeśli chodzi o ofiarowaną pomoc, to oczywiście chętnie skorzystałam i nie tylko dlatego, że nieznajomy jest takim przystojnym ciachem. Skorzystałam również z niej, ponieważ nigdy nie umiałam wstawać z ziemi, gdy jestem na łyżwach lub rolkach. To jest chyba jedyny minus w tych sportach.
- Dzięki. – mruknęłam, otrzepując sobie tyłek.
- Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość. – zasalutował mi z słodkim uśmiechem. – Jestem Tom. Tom Felton.
- Witaj, jestem Melody. Melody Morgan. – odpowiedziałam z uśmiechem, przewracając lekko oczami.
- Miło mi cie poznać. – odpowiedział pochylając się ku mojej dłoni, by po chwili złożyć na niej lekki pocałunek. Szczerze powiedziawszy wywarł na mnie ogromne wrażenie. Kiedy poczułam na swojej skórze jego lekko zimne usta, przeszył mnie przyjemny dreszczyk.
- I wzajemnie, ale… możesz powtórzyć jak się nazywasz?
- Tom Felton.
- Felton… Felton… Coś mi to mówi… Mam wrażenie, że gdzieś cię już spotkałam… Może…
- Może w swoich snach? – zapytał z rozbrajającym uśmiechem. Najbardziej powaliła mnie jego postawa. Jedną dłoń włożył głęboko w kieszeń i pochylał się nieznacznie ku mnie. Z boku pewnie wyglądało to jakby szeptał mi słodkie słówka. Co sobie społeczeństwo pomyśli…
No, ale trzeba było przyznać, że wyglądało to nad pozór uroczo.
- Marzenia… Tomie. – odpowiedziałam z zadziorną miną.
- Cóż ja na pewno nie przypominam sobie ciebie… - tu wskazał mnie palcem. -… w moich snach… A szkoda. – odparł, mierząc mnie wzrokiem.
Parsknęłam śmiechem, byleby tylko Tom nie zobaczył różowych rumieńców. Wiecie, co jest najgorsze? Ledwo, co gościa poznałam, a mała cząstka mnie chciałaby go poznać bliżej… Dziwne, gdyż pierwszy raz mi się tak zdarzyło.
- Może i nie… A ty… skąd jesteś? – zapytałam.
- Jestem z Wielkiej Brytanii, a szczególnie z Epson. – wyjaśnił krótko. – A ty?
- Ja… Urodziłam się w Kalifornii, ale wraz z moim ojcem, przyjaciółmi i ich rodzicami przeniosłam się tu na pół roku. Jesteśmy na wymianie, więc… oto tu jestem! – uśmiechnęłam się, wzruszając ramionami.
- Właśnie… Może w ramach przeprosin za ten mały wypadek dałabyś się zaprosić na kawę? Byłoby mi bardzo miło…
- Mel. – dokończyłam za niego. – Przyjaciele tak mnie nazywają, więc ty też możesz.
- To jaka jest twoja decyzja, Mel? – zapytał wyczekująco.
Szczerze powiedziawszy nie wiedziałam, czy się zgodzić. W ogóle go nie znam, niby nie widać po nim żeby był jakimś psychopatą wycinający wnętrzności, w końcu jest mega ciachem… Ale… Eh… zawsze musi pojawić się to głupie „ale”. Jak dla mnie to słowo powinno być zabronione. Przynajmniej w moim słowniku tego słowa nie ma.
A tam… Raz się żyję.
- Chętnie. – odparłam z najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
- Może dałabyś mi swój numer żebyśmy się umówili, co ty na to? – zapytał.
- Jasne, poczekaj chwilkę.
Już wyjmowałam telefon z kieszeni bluzy, kiedy podjechał Thomas. Jak zwykle, gdy coś mnie wytrąci z równowagi za każdym razem zapominam o bożym świecie. Zwłaszcza przy takim przystojnych facetach… Mam strasznie słabą pamięć, chyba powinnam w końcu na nią coś kupić…
- Mel wszystko gra? – zapytał Thomas z troską w głosie, patrząc nieufnie na Toma.
 - Jasne, że tak, to tylko mały wypadek. Nie martw się.
Tom zmierzył go spojrzeniem. Po chwili zwrócił się do mnie i zapytał mnie o coś zupełnie niewiarygodnego. Jak dla mnie.
- Chłopak?
- Chodzi ci o Thomasa? Nie, coś ty. To jest mój najlepszy przyjaciel.
- W takim razie miło mi cię poznać. Jestem Tom Felton. – odpowiedział po chwili z wiarygodnym jak dla mnie uśmiechem.
- Cześć, Thomas Wright, miło mi. – rzekł.
Przez chwilę obaj towarzysze mierzyli siebie od stóp do głów. Szczerze powiedziawszy było to dla mnie nieco niepokojące. Miałam wrażenie, że zaraz zacznie się bójka. Na szczęście po chwili przyjechała reszta towarzystwa.
- Mel, ok? – zapytała Gabi.
- Tak wszystko w porządku. – odpowiedziałam, machając ręką jakbym odganiała nieznośną muchę.
- To dobrze. Wiesz, widzieliśmy twój wypadek i dlatego trochę się…
- Kim jest twój nowy znajomy, Mel? – zapytała dziewczyna w wiśniowym zestawie ubrań, którą była akurat Tay. W dodatku uśmiechnęła się do mnie dwuznacznie. Z resztą jak to ona. Czasem potrafi odwalić takie sceny. Wesolutka w każdym calu, ale za to ją kocham. 
- To jest…
- Tom Felton. – po raz kolejny przerwał mi i podał dłoń mojej przyjaciółce. Tym razem odpuścił sobie całowanie w rękę. Dziwne.
- Ja jestem Taylor Evans, dla przyjaciół Tay. 
- Miło mi. – odparł uprzejmie.
- Bez dalszych ceregieli ten chłopak w niebieskim to Lucas Evans, dla przyjaciół Luc albo Kapelusznik – powiedziałam, wskazując chłopaka o krótkich ciemnoblond włosach. – To jest Gabriel Smith, dla przyjaciół Gabi. – dodałam, pokazując palcem dziewczynę w pomarańczowym ubraniu. - No a ta wesolutka blondyneczka w cytrynowym to Caroline Forbes dla…
- Dla przyjaciół Caro. – dokończyła za mnie blondynka, uśmiechając się uprzejmie.
- No właśnie… A tego oto chłopaka w czarnym już poznałeś. – powiedziałam, kierując wzrok na Thomasa.
- Tak na was teraz spojrzeć, to jesteście dość… barwnymi przyjaciółmi. – powiedział, próbując dobrać odpowiednie słowo do naszej paczki.
- Ta. Niektórzy nawet, jak nas widzą, gdy jedziemy to krzyczą: „O! Kolorkowcy.”. – odpowiedziała Caro, gestykulując przy tym rękoma.
- Melody ma mój ulubiony kolor na sobie. – powiedział po krótkiej chwili Tom z szarmanckim uśmiechem. Znowu przez niego się zarumieniłam. Przynajmniej dowiedziałam się o nim dwóch rzeczy, mianowicie lubił kolor szmaragdowy i pochodził z Wielkiej Brytanii.  
Chwilę tak staliśmy w ciszy. Ukradkiem przyglądałam się Tomowi. Był nieziemsko przystojny. Nie mogłam normalnie oderwać od niego wzroku. To zupełnie tak, jakbym patrzyła na ideał.
Blondyn jakby wyczuł to, że mu się przyglądam, bo mrugnął do mnie oczkiem.
Zauważyłam, że chyba nie zamierzał pierwszy nic mówić, dlatego postanowiłam się odezwać.
- To może… - powiedziałam równocześnie z blondynem, na co oboje uśmiechnęliśmy się szeroko.
- Ty pierwszy. – powiedziałam z uśmiechem.
- Nie, proszę powiedz ty pierwsza.
- No dobrze. To może ja ci dam ten numer telefonu, o który mnie poprosiłeś. – powiedziałam z lekkimi rumieńcami na twarzy. Idiotka. Zachowuję się tak jakby mi zależało na tym, by on miał mój numer. Chociaż… tak… właśnie tak było.
Bzdury gadam, wcale nie!
- Wyjęłaś mi to z ust. – uśmiechnął się. 
Kiedy włączył tryb dodawania kontaktów na swoim telefonie, podałam mu numer. Zapisał się niemalże błyskawicznie. Kątem oka, gdy patrzyłam na moich przyjaciół mieli chyba normalny wyraz twarzy. Przynajmniej nie robili mi żadnych wywodów na temat nowej znajomości. Całe szczęście.
- Dzięki. – powiedział po chwili. – Odezwę się niedługo. Muszę już iść. Do zobaczenia, Mel. – odpowiedział z uśmiechem, narzucając na nos przeciwsłoneczne okulary, przy czym towarzyszył mu szarmancki uśmiech. Zanim jeszcze poszedł, sięgnął po moją dłoń i złożył na niej mały pocałunek. Znowu. I znowuż na mojej skórze poczułam ten przyjemny dreszcz.
Jeszcze okulary mu nieco zjechały z nosa i mogłam znów spojrzeć w jego srebrzyste, w dodatku przenikliwe tęczówki.
- Do zobaczenia. – odpowiedziałam również się uśmiechając.
- Cześć wszystkim! – krzyknął na odchodne.
- Bywaj! – odpowiedziały Gabi i Caro.
Pozostali nic nie odpowiedzieli, tylko kiwnęli głowami i uśmiechnęli się przyjaźnie do blondyna. Nawet Thommy. Chyba go po części zaakceptował.
- To jak, jedziemy dalej? – zapytała w końcu Gabi, kiedy Tom skręcił za zakrętem.
- Pewka! Ale tym razem ja chcę prowadzić. – odezwała się Caro. 
I znowu ruszyliśmy. Tym razem ja chciałam jechać w środku. Chwyciłam telefon Caroline i włączyłam piosenkę Stateless – Bloodstream, która nawiasem mówiąc uwielbiałam. Z resztą jak pozostałe, które słuchaliśmy podczas jazdy.
A jeśli chodzi o Toma… Coś czułam, że niedługo nasze drogi znów się… zbiją ze sobą.  



wtorek, 29 października 2013

Prolog

Blog ożywa, a co! 
Próbuję poprawiać wszelkie błędy. 
Jeśli ktoś zauważy zmiany, to niech szykuje się na mój wielki powrót! 
Enjoy!

Afirek xo 
_______________________



Wcześniej jakoś nie miałam okazji zastanowić się nad tym, co mnie ostatnimi czasy spotkało. Cieszyłam się chwilą, cieszyłam się krótkimi wakacjami, które na pewno zapadną mi w pamięci. Kto by chciał o nich zapominać… Teraz, przypominając sobie o tym, łzy nachodzą mi do oczu. Wcześniej tak nie było. Zachowywałam się jak wariatka. Powód był iście prosty. Zakochałam się.
Tak. To właśnie tutaj, w Londynie poznałam faceta, który kompletnie namącił mi w głowie i… w moim życiu. Zakochałam się w nim niemalże od razu, chcąc łaknąć więcej. Był taki… szarmancki, tajemniczy, przystojny i właśnie tym przyciągał mnie do siebie niczym magnes opiłki żelaza. Nie mogłam się od niego uwolnić, wręcz nie chciałam.
Wchodząc w tę głupią grę, zapieczętowałam na siebie wyrok. Hm… jak to się mówi, z przeznaczeniem nie wygrasz… Ja niestety myślałam, że zwyciężę i myliłam się, a kara była prosta. Rozum mówił, żebym walczyła z Nim, a serce, bym dała upust swoim emocjom i w końcu przyznała się do tego, co czuję. Jak myślicie, kto wygrał? Czy serce? Czy rozum.
Odpowiedź sama przychodzi.
Teraz, tak siedząc w czarnej, londyńskiej taksówce wraz z moim ojcem, nie czekałam na nic. Chciałam tylko by auto ruszyło, kierując nas na lotnisko, żebyśmy znów wrócili do domu, żebym mogła znów zobaczyć osoby, na których mi zależy prawie tak samo bardzo jak zależy mi na Nim. Choć większość swoich bliskich zostawiłam właśnie tutaj – w mieście ukochanego.
Gdybym pewnie nie zgodziła się na wyjazd, siedziałabym w swoim przytulnym domku, gawędząc najlepsze ze swoją przyjaciółką.
Ale co miałam zrobić? Czasu przecież bym nie cofnęła, nie ostrzegłabym nic niepodejrzewającej dziewczyny. Bo i po co? Mimo że zostałam porządnie skrzywdzona przez los… niczego nie żałowałam. Nie potrafiłam przekonać swojego złamanego serca, by żałowało tego nieszczęsnego wyjazdu. Właśnie tutaj – w Londynie spotkało mnie największe szczęście w nieszczęściu, o jakim w ogóle mi się nie śniło.
Z cieniem uśmiechu, zaczęłam podziwiać rozmywające się elementy miasta, które już opuszczam, i do którego tak szybko nie wrócę.

Po długiej grze serce z przeznaczeniem zwyciężyło...

poniedziałek, 28 października 2013

Welcome in the city of London!

Witam w Londynie!
Gdzie wszystko może się zdarzyć.
Zakątki serca Wielkiej Brytanii
mogą Was szczerze zachwycić!

Więc pakujcie manatki, kupujcie bilety!  
Bo gdy zwiedzimy razem to miasto 
na pewno będziecie zadowoleni...


Bazgroły mojego autorstwa.  

Także więc... Witam Was bardzo serdecznie na oficjalnym otwarciu mojego drugiego bloga! :)
Mam nadzieję, że wytrwacie ze mną na tym blogu do końca i że historia Wam przypadnie do gustu.

Słowem wstępu:

Ta historia jest inspirowana moją chorą wyobraźnią. Bez niej pewnie nie odważyłabym się założyć tego bloga. 
Dzięki obejrzeniu pewnego filmu powpadałam na różne pomysły i... tak jakoś wyszło, że blog wyszedł na światło dzienne. :)

Więcej możecie się dowiedzieć czytając zakładkę "Królowa".

Regulamin: 
1. Nie toleruję kopiowania. Mimo że nie zamierzam przedłużać tej historii nie więcej niż dwadzieścia lub dwadzieścia pięć rozdziałów. Wszystko, co jest tutaj zawarte należy do mojego autorstwa i mam nadzieję, że każdy to zrozumie. 
2. Jeśli zamieszczę tu jakiekolwiek obrazki to wiedzcie, że nie chciałabym by były wykorzystywane na Waszych blogach. Kto wie, może dla niektórych poświęciłam sporo czasu?
3. Jak widzicie na tym blogu nie ma żadnej zakładki pt "Spam" lub cokolwiek, tak więc nie chciałabym spotkać żadnych komentarzy typu "Zapraszam do mnie!...". Jeśli chcecie się zareklamować, to najpierw przeczytajcie to, co ja napisałam. Wtedy będziemy mogły rozmawiać o "współpracy" ;) 
4. Lubię krytykę wręcz się z niej cieszę gdy ją dostaję, ale tylko uzasadnioną! Komentarze typu "Nie podoba mi się i tyle" jak dla mnie są nie na miejscu i czytanie ich zabiera mi cenny czas, nawet jeśli chodzi tu o sekundy.
5. Jeśli będziecie chcieli wiedzieć kiedy nowa notka zapraszam do obserwowania. Jak dla mnie tak będzie prościej i zaoszczędzi po obu stronach czasu. Nie chodzi mi ilość osób, które są stałymi czytelnikami, broń Boże. 
6. Wszelkie pytania piszcie mi na asku. Tam jestem niemalże codziennie, więc śmiało zapraszam. 
7. Staram się odpowiadać na każdy komentarz (większość to mogła zauważyć na "Miłość to Magia..."), lecz jeśli kogoś pominę, to bardzo przepraszam.
8. Muzykę możecie śmiało "kraść", nie mam co do tego zastrzeżeń. 

No... to CHYBA wszystko. :) Jeśli ktoś przez jakikolwiek punkt został urażony, to wybaczcie ale to nie było celowe. Chciałam tylko postawić sprawę jasno. 

Teraz może bardziej przyjemniejsze rzeczy, mianowicie... Ciekawostki:

1# Z początku to ja miałam grać główna postać kobiecą. Miałam nawet zamieścić swoje zdjęcie w "Aktorach" ale ostatecznie zmieniłam zdanie.
2# Wszystko odgrywa się w Londynie, gdyż zawsze chciałam odwiedzić to miasto i możliwe, że niedługo to marzenie się spełni. 
3# Ta notka jest dokładnie dzień przed moimi szesnastymi urodzinami. Oj tak wiem... Po co o tym piszę?! >.< Nie chodzi mi o składanie życzeń w komentarzach (niech Was ręka boska od tego broni!) tylko o to, że założenie przeze mnie drugiego bloga jest nie lada wyzwaniem i... wyróżnieniem. 
4# Z początku historia miała się nazywać "Moje marzenia, moje sny = moja jedna wielka historia" czy coś w ten deseń. Na ostateczny tytuł wpadła moja przyjaciółka Ola za co jej bardzo dziękuję! 
5# Role poboczne mogą z czasem odzwierciedlać moich znajomych, przyjaciół, kolegów ze starej jak i nowej szkoły. Jeśli nie będę zapomniała pod postem powiadomię, czy tak było. 
6# Możliwe, że Tom będzie grał na gitarze lub keyboardzie. Kiedyś chciałam nauczyć się brzdąkać, a teraz pragnę na gwiazdkę dostać keyboard i nauczyć się grać niektórych piosenek :) 
7# Większość piosenek, które pojawią się w notkach będą Wam mówić, że słuchałam ich podczas pisania. 
8# Akcja miała odgrywać się w Polsce, ale... zmieniłam to ;)        


No... Na zakończenie napiszę, że już jutro 29.10.2013 roku o godzinie 16:00 pojawi się Prolog :)

Mam nadzieję, że wyjdzie wszystko dobrze i że dzięki Wam dobrnę do końca zarówno w tej jak i pierwszej historii :) 

Pozdrawiam Wszystkich bardzo serdecznie i do zobaczenia jutro! :)

~ Pure - Blood Princess