Niedziela pełna wrażeń...
"Ostatni pocałunek w policzek na do widzenia
może naprawdę wiele znaczyć dla kobiety."
~ Pure - Blood Princess
Niemądry tekst - raz xD
Hue, hue, hue witam :) Na początek przepraszam Was bardzo! :c Też nie jestem z tego powodu zadowolona, że na obu blogach notki prawie od miesiąca (>_<) się nie pojawiają... Jak dla mnie to niedopuszczalne, ale straciłam całkowicie wenę na dokończenie notki w MtM... :/ Nie wiem, co się stało... Mam nadzieję, że wenka w końcu wróci i kopnie mnie zdrowo w cztery litery :D
Jeszcze raz - bardzo przepraszam :(
Rozdział bez bety - nie chciałam byście dłużej czekały, jeśli beta się odezwie - podmienię ;) Wydaję mi się, że nie ma żadnych błędów, ale wiecie jak to jest :)
Dziękuję również za tyle odwiedzin! Na MtM niedługo dobiję do trzydziestu tysięcy! *.* Jak dla mnie jest to niesamowite uczucie :) Dzięki! :*
Madeline - wiem już o co Ci chodziło xD Głupie błędy, najmocniej przepraszam.
Zapraszam również do polubienia stronki na Facebooku. Będziecie mogły mnie teraz znaleźć wszędzie, dosłownie :)
Pojawiła się również zakładka - Zasługi - zostałam nominowana przez Kladzie - zapraszam do przeczytania! :)
Dedykacja dla Dev onne! Uwielbiam nasze rozmowy na GG :D Zawsze potrafisz poprawić humor, dziękuję! :-*
Nutka dla Ciebie i dla wszystkich, którzy tu zaglądają, by spędzić trochę czasu z Mel i Tomem! "Cięcie!" - inna wersja Imagine Dragons jednego z moich ulubionych zespołów ^^
Bez dalszych wstępów... zapraszam :)
_________________________________
Minął dokładnie tydzień od spotkania z Tomem. Przez ten
czas nie dostałam od niego żadnej wiadomości, ale zbytnio się tym nie
przejmowałam. Te siedem dni spędziłam przyjemnie z moimi bliskimi. Nawet z
Chrisem pograłam na keyboardzie. Tak wiem… te nasze braterskie więzi…
Dzisiaj była niedziela i najwyższy czas, by pójść do
kościoła. Niby to nie nasze strony i w ogóle, ale tradycja w końcu musi być.
Umówiłam się dzień przed z przyjaciółmi i za godzinę
powinniśmy się spotkać pod budynkiem. Praktycznie zdążyłam się już ubrać.
Tradycyjnie przewiewną, kremową sukienkę z dodatkami o tym samym kolorze… No…
może oprócz naszyjnika – serduszka z wygrawerowanymi życzeniami od moich
przyjaciół. Tą biżuterią zrobili mi prezent urodzinowy. Praktycznie w ogóle się
z nim nie rozstawałam. Schodząc na dół, wysłałam do wszystkich przypomnienie,
by czekali przed głównym wejściem, bo potem (jak zwykle z resztą) możemy zacząć
się szukać, chodząc wkoło kościoła. Uśmiechnęłam się szeroko na samo
wspomnienie, kiedy to raz nam się tak zdarzyło. Stare, dobre czasy jeszcze
zanim otrzymaliśmy Sakrament Bierzmowania.
Po chwili siedziałam już w kuchni. Zauważyłam na zegarku
godzinę dziewiątą, więc miałam jeszcze sporo czasu, żeby sporządzić sobie
śniadanie. Tradycyjnie wsypałam do zielonej miseczki czekoladowe płatki, które
zalałam mlekiem. Mówi się, że taki ranny posiłek jest śniadaniem bogów. Cóż…
Jak dla mnie nawet fajne skojarzenie.
Usiadłam na jednym z miejsc przy stole i zaczęłam powoli
przeżuwać. Naprzeciwko wisiał mały telewizor, którego od niechcenia włączyłam. Jak
zwykle – same nudy. Westchnęłam ciężko. Nie to, żebym narzekała, ale
chciałabym, by producenci lub ktokolwiek inny stworzył jakiś program specjalny
dla osób w moim wieku. Puszczaliby tam nie wiem… jakieś filmy, piosenki,
cokolwiek. Cóż… niestety dzisiejsze czasy nie są na to gotowe.
- Witaj, skarbie. – moje małe rozmyślania zostały
przerwane przez tatę. Wszedł do kuchni z lekkim uśmiechem na twarzy. Jak zwykle
jego, śmiałabym powiedzieć, codzienny strój nie uległ zmianie – wieczny
garniak, biała koszula i ten jego specyficzny, zielonkawy krawat. Niemalże od
razu skierował swoje nogi w stronę ekspresu do kawy. Kolejna jego rutyna.
Tylko, że… Coś tu nie pasowało.
- Witaj. – odwzajemniłam uśmiech. – Nawet w niedziele
pracujesz? – zapytałam, marszcząc brwi. Wcześniej jakoś mu się to nie zdarzało…
a to nieco podejrzane.
- Pracy to akurat nie obowiązuję. Mam… spotkanie
służbowe. – odparł, chowając twarz w szafce, „niby” poszukując kubka do kawy. O
nie. Za dobrze go znałam.
- Niby jakie spotkanie? – z moich ust padło kolejne
pytanie.
- Przecież mówiłem, Mel. Służbowe.
Poczułam lekki uraz po tej odpowiedzi. Szczerze
powiedziawszy wątpię, by to było spotkanie z pracy, bo nigdy, ale to nigdy czegoś takiego nie było w jego
karierze prawniczej. No bo bez przesady… Żeby i również w niedzielę pracować? W
dzień, kiedy się powinno odpoczywać z rodziną?
I ten jego ton, gdy mi odpowiadał. Kolejny powód do
urazy.
Kiedy tak ojciec robił sobie beztrosko śniadanie,
pilnując przy okazji kawy, ja zaczęłam intensywnie się zastanawiać nad jego spotkaniem. Od razu skreśliłam opcję
słowo służbowe. To w ogóle nie
wchodziło w grę. Do głowy mi przychodziło kilka opcji, ale większość wydawały
mi się irracjonalnie głupie. Spotkanie ze znajomymi… może, w końcu mój tato
przyjaźni się z ojcami niektórych moich przyjaciółek. Od czasu do czasu lubił
sobie wychodzić do knajpy, albo na mecze do znajomego, który miał bardzo wielki
telewizor… Ale żeby w garniturze? Coś tu było nie tak…
- Nie myśl tyle, siostra. – brat pacnął mnie lekko w głowę,
budząc po raz kolejny moje zdenerwowanie. W szklanym odbiciu od jednej z szafek
widziałam moją fryzurę. Nie była zbytnio zadowalająca. No ale… mniejsza o to.
Później się z nim na ten temat rozprawię. Jak na razie… ważniejsza była sprawa
ojca…
- Przynajmniej jedno z nas musi myśleć. – odgryzłam się,
na co mój braciszek przewrócił oczami. Z docinki oczywiście nie zrezygnowałam.
– Posłuchaj, Chris… Wiesz może dokąd dzisiaj tato się wybiera? Jest niedziela,
godzina dziewiąta, a on jak gdyby nigdy nic jest ubrany w swój jeden z
najlepszych garniturów… Nie sądzisz, że to trochę podejrzane…? Jeszcze mi
powiedział, że idzie na spotkanie
służbowe. Kłamstwo jak nie wiem. – szepnęłam, pochylając się ku bratu,
który usiadł naprzeciwko mnie. Chris zmarszczył lekko czoło, po czym sięgnął po
dwie truskawki w celu skonsumowania ich. Zauważyłam po jego oczach, że albo
chwilę się zastanawia nad moimi słowami, albo… wie w czym rzecz, tylko próbuję
mnie utrzymać w niepewności. Jak to on…
Kiedy połknął ostatni kęs, uśmiechnął się cwaniacko i
odpowiedział:
- Tak się składa, kochaniutka, że gdy przechodziłem obok
pokoju, w którym śpi usłyszałem jego rozmowę przez telefon… Mówił tam coś, że
się nie może doczekać spotkania i że będzie na kogoś czekać „tam gdzie zawsze”.
W dodatku… Wiesz jak ojca głośnik daje popalić. Było słychać głos z telefonu.
Nie słyszałem dokładnie słów, ale na bank był to kobiecy głos… Coś mi się
zdaję, że nasz ojczulek znalazł sobie jakąś… dziewczynę. – powiedział, ostatnie
słowo wymawiając z lekkim obrzydzeniem. – Najwidoczniej pomału jego dziura w
sercu po śmierci mamy się pomału zawęża. – mruknął jeszcze ciszej.
Szczerze? Nie spodziewałam się tego. I szczerze?
Zawiodłam się. Nie na moim bracie, że powiedział mi o tym wszystkim, w końcu
pierwsza zaczęłam temat. Zawiodłam się na ojcu. Po prostu nie spodziewałam się,
że tak szybko zapomni o mamie… Minęły raptem dwa lata… dwa głupie lata, które
dzielą nas od tego feralnego wydarzenia… Gdyby… gdyby nie ten potworny wypadek…
Gdyby nie ten głupi poślizg i wielka ciężarówka… Mama siedziałaby teraz z nami
uśmiechnięta od ucha do ucha…
Po prostu nie mogę uwierzyć, że mój ojciec aż tak szybko
o niej zapomniał!
Zacisnęłam mocno swoje małe pięści. Przez to straciłam do
cna apetyt. Próbowałam jakimś sposobem nie wybuchnąć, nie pozwolić łzom
popłynąć po moich policzkach… Zaczęłam nawet jedną ręką boleśnie się szczypać,
ale i to nic nie dało. Brat spojrzał na mnie podejrzliwie. Chyba wiedział, co
zaraz nastąpi.
- Proszę cię, Mel. Tylko nie wybuchaj. – szepnął, chwytając
mnie za rękę, które nadal miałam kurczowo zaciśniętą. – Nie teraz… Pozwól, że
ja to załatwię, bo niepotrzebnie zrobisz…
- Jak mogłeś… - powiedziałam półszeptem w stronę ojca.
Ten spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. – JAK. MOGŁEŚ?! – krzyknęłam na cały
głos, wyrywając rękę z uścisku Chrisa. – Nie wierzę, że od tak po prostu
zapomniałeś o mamie i zacząłeś umawiać się z jakąś… dziewuchą!
- Melody, o czym ty mówisz? – zapytał zdezorientowanym
głosem. Prychnęłam na to pytanie.
- Jak to o czym! – syknęłam, próbując wydobyć z głosu
tyle jadu ile potrafiłam. – Przecież to jasne jak słońce! Nie idziesz na żadne
pieprzone spotkanie służbowe, tylko na randkę!
- Przestań się w taki sposób do mnie wyrażać, moja droga!
– donośny głos ojca zagrzmiał. Miałam to nawet gdzieś. Niech się dzieję, co
chcę! Ja i tak się nie uspokoję.
- Nie przestanę! Jak myślisz, co by mama powiedziała?!
- Mel… - po mojej prawej stronie usłyszałam szept mojego
braciszka, który zignorowałam.
- Po prostu w głowie się nie mieści!
- Mel… - kolejny raz Chris wypowiedział moje imię, tym
razem nieco głośniej.
- Nie sądziłam ojcze, że cię na to stać…
- Melody. – Christopher zaczął szarpać mnie lekko za
ramię. Nawet to nie wyprowadziło mnie z równowagi.
- Zawiodłam się po prostu na tobie! Powinieneś wiedzieć,
że nikt nie zastąpi mamy!
- Melody… dość. – brat ciągle naciskał.
- Żadna kobieta nie będzie taka, jak ona! – wrzasnęłam na
całe gardło. Miałam wrażenie, że poza domem można by było usłyszeć każde
pojedyncze słówko, ale nic sobie z tego nie robiłam. Moja twarz nie wyrażała z
tego powodu zmartwienia. Była bardziej zajęta rozpaczą.
- Mel, DOŚĆ! – warknął Chris, stając przede mną.
Spojrzałam na niego z ogromnym smutkiem. Potrząsnęłam lekko głową, chowając
twarz w drżących dłoniach. Znów zbierało mi się na porządny płacz. Mój brat
jakby to wyczuł, bo przytulił się mocno do mnie, głaszcząc lekko moje plecy.
Zamknęłam powoli oczy, mocno zaciskając ręce na jego szyi. Łzy nadal leciały.
Nie chciały odpuścić.
Po kilku sekundach… usłyszałam tylko trzask zamykanych
drzwi. Ojciec wyszedł.
- Jak się czujesz? – zapytał mnie brat po krótkiej
chwili. Siedziałam już spokojnie na krześle kuchennym, przy którym raptem pół
godziny temu jadłam ze spokojem płatki z mlekiem. Niby od zewnątrz wyglądałam
jak oaza spokoju, ale w środku… wręcz czułam wybuchy… Jakby w moim ciele
odbywała się druga wojna światowa…
Westchnęłam ciężko.
- Wcale się nie czuję, Chris. – odparłam, dziurawiąc
chusteczkę higieniczną, którą trzymałam w dłoniach.
Tym razem to brat westchnął.
- Ale poradzisz sobie? – zapytał, obserwując mnie
uważnie.
- Nie mam pojęcia… Może tak, może nie. Nie wiem… Jak na
razie muszę już iść do kościoła. Mam nadzieję, że nigdzie po drodze nie spotkam
ojca i… - wypuściłam z płuc głośno powietrze. Chris opuścił lekko głowę, po
czym wstał z krzesła, które ustawił blisko mojego, by dać mi przez ten czas
jakieś wsparcie. Czasem naprawdę był wspaniałym i opiekuńczym braciszkiem.
Ja również wstałam, skierowałam się do korytarza,
założyłam swoje beżowe buty w koronkę na średnim obcasie, po czym otwarłam
powoli drzwi wyjściowe. Uprzednio zawiesiłam na ramię małą torebkę.
Kiedy miałam już zamykać, Chris rozwarł je jeszcze na
chwilę. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Ja… przepraszam cię, Mel, że ci o tym powiedziałem. –
odparł, pocierając kark w geście zakłopotania. Zawsze to robił, gdy miał
wyrzuty sumienia.
Uśmiechnęłam się lekko. Przynajmniej na to było mnie
jeszcze stać.
- Nie szkodzi. To ja naciskałam, nie powinieneś mieć
wyrzutów. – nie czekałam na odpowiedź Chrisa. Poszłam w stronę kościoła.
Zbliżając się do budynku widziałam z daleka swoich
przyjaciół. Caroline akurat zabierała głos, a pozostali się jej przyglądali w
skupieniu słuchając, co takiego ma do powiedzenia. Kiedy zaczęła ostro gestykulować
rękoma, Thomas i Lucas lekko się od niej odsunęli, odwracając głowę w moją
stronę. I tak oto pozostali się dowiedzieli, że nadeszłam.
- No hej, Mel! – zawołał wesoło Luc, machając wysoko
ręką. Z lekkim uśmiechem mu odmachałam. Kiedy do nich dołączyłam chyba
domyślili się, że dzisiaj nie jestem zbyt wesoła. Zaczęli mi się przyglądać
podejrzliwie… Jakbym była jakimś dziwadłem, czy coś…
- Płakałaś. – stwierdziła po chwili Caroline, wskazując
na mnie palcem. Westchnęłam.
- Miałam ku temu powody. – odparłam, opuszczając wzrok na
moje buty.
Przyjaciele spojrzeli na siebie, a ja starałam się
zignorować tę nieustającą ciszę. Było to trochę trudne, gdyż działała mi z
lekka na nerwy…
Widziałam również, że Thommy przygląda mi się swoimi
przymrużonymi oczami. On jako jeden z nielicznych wiedział o mnie praktycznie
wszystko. Jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, których zdanie sobie
cenię. Po za tym… On jako pierwszy wiedział o przykrych, poważnych, śmiesznych
sytuacjach z mojego rodzinnego gniazdka.
- Nie idziemy już dzisiaj do kościoła. Nie ma sensu, po
za tym… ten raz albo dwa, ewentualnie osiemnasty raz… - tu każdy parsknął
śmiechem. - … możemy zrobić sobie „dzień dla zwierząt”.
- W sumie… To nie jest taki zły pomysł. – powiedziała
Gabi po chwili namysłu, na co pozostali kiwnęli głowami.
- No to super. Chodźcie na jakąś pizze, czy coś… A jutro…
zapraszam wszystkich do kina. – odpowiedział blondyn z uśmiechem. Wzruszyłam
lekko ramionami, po czym wzięłam pod rękę Thomasa i ruszyłam w stronę
najbliższej pizzerii.
Oczywiście razem z przyjaciółmi.
- Pycha… - Caroline rozkoszowała się każdym kęsem pizzy.
Dosłownie. Każdy praktycznie parskał śmiechem. Nie sądziłam, że aż tak bardzo
moi najbliżsi poprawią mi humor o sto osiemdziesiąt stopni. Byłam za to im dozgonnie
wdzięczna. Nawet nie pytali, co się stało. Cieszyłam się z tego. Ogromnie.
Gdybym musiała jeszcze raz to przeżywać, myśleć o tym… wątpię, czy
wytrzymałabym do końca opowieści.
- Będziecie coś dzisiaj ciekawego robić? – zagadnął Luc,
odkładając na chwilę kawałek pizzy na talerzyk. – Szczerze powiedziawszy to
dzień się dopiero zaczyna… Może dzisiaj poszlibyśmy do tego kina, a jutro
weźmiemy auto i na plażę! Co wy na to? Brighton niech się szykuję, byśmy mogli
klapnąć z naszymi tyłkami i w końcu wyluzować. Należy nam się!
Spojrzeliśmy się po sobie. Niby to nie był w sumie taki zły
pomysł tylko, że nie wiem, czy ojciec by mi na to pozwolił… Chociaż… szczerze
on nas nie pytał o zdanie na temat nowej macochy,
więc… nie widzę w tym nic złego. Po za tym tam można jeździć na motorówkach i w
ogóle.
- Ja się zgadzam. – odparłam patrząc na Lucasa. On
uśmiechnął się szeroko. – A wy? Jedziecie?
- W sumie… - powiedzieli jednocześnie na co się zaśmiali.
- No to wszystko ustalone. – blondyn w kapeluszu klasnął
w dłonie. – Ubierzcie dziewczyny jakieś ładne stroje. – mrugnął z rozbrajającym
uśmiechem.
- Pamiętaj Mel, że o osiemnastej pod kinem! – krzyknęła
Gabi przez otwarte okno w samochodzie. Po chwili straciłam ją z oczu.
Westchnęłam ciężko, odwracając się w stronę domu. Miałam
tylko nadzieję, ze tata nie wrócił jeszcze z tego spotkania. Nie mam ochoty jak na razie z nim rozmawiać. Zranił mnie
po prostu tą wiadomością. Myślałam, że swojej największej miłości się nigdy nie
zapomina… Najwidoczniej, co do tego się pomyliłam. Może, dlatego właśnie nie
zamierzam się związać z żadnym chłopakiem tak na poważnie. No chyba, że się
zakocham na zabój.
Ale to słowo…
Miłość… jak dla mnie to pojęcie względne. Większość ludzi
pewnie również tak uważa. Śmiem twierdzić jeszcze, że owa miłość jest przereklamowana. No bo spójrzmy prawdzie w oczy. Mało
jest związków, które na przykład przetrwały sławny „związek na odległość”, albo
są jeszcze takie osoby, które, nie widząc drugiej połówki przez niecały miesiąc
– odkochują się.
Jak dla mnie to nie jest normalne.
Kiedy w końcu po moich przemyśleniach weszłam do domu nie
zastałam w nim nikogo. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo gdy weszłam w głąb
naszego gniazdka, zauważyłam swojego braciszka siedzącego na kanapie i
oglądającego nasz ulubiony program „Śmierć na 1000 sposobów”. Uśmiechnęłam się
lekko. Odkąd sięgam pamięcią zawsze oglądaliśmy ten serial razem… Przynajmniej
do chwili, gdy Chris postanowił się wyprowadzić. No, ale to już taki
szczególik.
- Cześć brat. – mruknęłam, zdejmując buty. Chris tylko
wychylił głowę do tyłu, po czym znów powrócił do oglądania telewizji. Przewróciłam
oczami, by po chwili przeskoczyć przez oparcie kanapy i wskoczyć na miejsce
obok braciszka.
- Widzę, że humor już ci dopisuję. – powiedział, nie
odrywając oczy od telewizora. Uśmiechnęłam się lekko.
- Możliwe, lecz to nie oznacza, że tak szybko sobie to odpuszczę. – mruknęłam, zabierając z
jego ręki pilot, by móc zrobić głośniej.
Christopher westchnął.
- Mel wiem, że nie tolerujesz tego… tego wszystkiego, ale
taka jest kolej rzeczy i nie zmienisz tego choćby nie wiem co. – kątem oka
widziałam, że Chris się na mnie spojrzał. Czasami go nie rozumiałam. Nie
rozmawia z ojcem, ale jest po jego stronie… serio?
- Nie praw mi kazań, Christopher. – syknęłam, z
przymrużonymi oczami. – Mam prawo być na ojca zła z tego powodu i nie zmienisz
tego. Po za tym… w co ty grasz, co? Nie wymieniacie ze sobą choćby jednego
słówka, ale i tak to się nie liczy, bo bierzesz jego stronę? Kreatywne z twojej
strony. – odłożyłam pilota z głośnym hukiem na szklany stół, po czym poszłam do
swojego pokoju. Trzaskając drzwiami skierowałam się w stronę łóżka, na które
ciężko opadłam. Ten dzień nie zaczął się najlepiej i mam wrażenie, że również
tak samo się zakończy. To jest nawet dziwne, bo zazwyczaj miałam podobne
sytuacje podczas roku szkolnego. To on zawsze dawał masę stresu. Dlatego
myślałam, że wakacje są od tego, by się wyluzować i zaszaleć… Jak na razie na
nic takiego się nie zapowiada.
Mam chociaż nadzieję, że kino mnie jakoś odpręży od tej
katorgi. Może ten wypad będzie całkiem znośny…
Długo jeszcze myślałam, aż w końcu postanowiłam się nieco
zdrzemnąć. Rozmyślanie zawsze pobierało ze mnie masę energii.
Była punkt osiemnasta, a ja stałam już pod umówionym
miejscem. Na zewnętrznych ścianach kina były przeróżne plakaty w obramowaniach,
które przedstawiały najnowsze filmy. Spojrzałam na jeden z nich. W centrum miał
nazwę. Panaceum. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wiele słyszałam na temat tego
filmu. Ponoć to bardzo dobry thriller, przy którym musisz się porządnie skupić.
Można się w nim totalnie zagmatwać. Szczerze? To dla mnie idealna okazja, by w
końcu odprężyć się i zapomnieć o ojcu i tych duperelach. Wreszcie jest szansa,
którą warto wykorzystać.
- Hej, Melody! – głos rozweselonej Caroline rozwiał nieco
moje rozmyślania. Obejrzałam się za siebie, by po chwili wylądować w ramionach
przyjaciółki. Z pięć metrów za nią dochodzili pozostali.
- No to jak, moje panie. Co dzisiaj oglądamy? – zapytał
Luc z szerokim uśmiechem. Spojrzałam na nich tajemniczo. Miałam tylko nadzieję,
że się zgodzą.
- Może na to? – pokazałam ręką na plakat. Przyjaciele
spojrzeli na niego, później na mnie. Żeby wyjść bardziej wiarygodniej zrobiłam
nawet minkę zbitego psa. Na Thomasa zawsze to działało, a on zawsze potrafił
przekonywać pozostałych. Miał do tego niezwykły dar.
- Obejrzałbym ten thriller. – odparł po chwili Thommy,
patrząc się na mnie z lekkim uśmiechem. – Jak dla mnie doskonały wybór, Mel.
Skinęłam głową w podzięce.
Po chwili już było wiadomo, na co pójdziemy.
Odkąd sięgam pamięcią zawsze uwielbiałam zapach popcornu.
Jeszcze jak był z masłem… poezja smaku. To właśnie lubiłam w kinach. Niby były
drogie te pudełka ze słoną przekąską, ale jak dla mnie jest warto. Tak samo jak
z colą. Wiadomo jest nie zdrowa i w ogóle, ale jak już się jej napijesz
praktycznie nie potrafisz przestać. W końcu na takie przyjemności od czasu do
czasu warto wydać pieniądze. Ja wraz z moją paczką tak dzisiaj zrobiliśmy.
Wychodziliśmy akurat z sali. Po drodze wyrzuciłam pusty,
papierowy kubek po coli do kosza. Popcornu mi jeszcze trochę zostało, dlatego
wzięłam go ze sobą. Nie lubiłam nigdy marnować żywności.
Jeśli chodzi o film, to… spodobał mi się. Nawet bardzo.
Nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobrze skonstruowany. Z początku
myślałam, że te pogłoski nie są zbyt słuszne. Ta cała niesamowitość… coś mi tu
śmierdziało. No, ale tym razem się pomyliłam. Był świetny.
Wychodząc z budynku cały czas miałam głowę w chmurach.
Nie mogłam przestać myśleć o tym filmie. Cały obejrzałam w skupieniu, dosłownie
jak ktoś coś ode mnie chciał od razu przerywałam tę arcyważną wypowiedź ruchem
ręki. Strasznie się wkręciłam.
Moi znajomi szli trochę wolniej ode mnie. Z tyłu śmiali
się i wygłupiali. Miałam wrażenie, że nawet nie zauważyli jak szybko
wystrzeliłam przed nimi. Z resztą… może to i nawet lepiej.
Przechodząc obok starego sklepu, czy przez pasy nadal
moja głowa była daleko w chmurach. Nie wiem… może przesadzam z tym myśleniem,
ale ten film był naprawdę dobry.
Miałam właśnie skręcić i pójść dalej, ale niefortunne
wpadnięcie na jakąś osobę mi nieco tę czynność przeszkodziło. Co to jakaś moda
na wpadanie na siebie? Ludzie powinni być bardziej ostrożni…
- Przepraszam. – bąknęłam, otrząsając się z transu
filmowego. Mój wzrok powoli unosił się ku twarzy nieznajomej osoby. Kiedy tylko
moje oczy zarejestrowały widok… omal nie zachłysnęłam się powietrzem. Jak się
możecie domyślić… nieznajomy był Tomem we własnej osobie. Spojrzałam na niego
niepewnie, na co on lekko się uśmiechnął. Kiedy tylko się od niego odsunęłam
(wpadłam w jego ramiona po tym trafnym
zderzeniu) mogłam w całości zobaczyć jak wygląda.
Dziś był całkowicie odmiennej okazałości. Mianowicie miałna sobie czarną koszulę w malutką kratkę, której rękawy były podwinięte dołokci. Na jednej z rąk widniały te same bransoletki, co sprzed tygodnia.Wracając do koszuli to… na nią miał wszytą czarną kamizelkę. Była w dodatkuwpuszczona w rurki o tym samym kolorze, a przy szyi kołnierzyk był całkowicieodpięty. Całość stroju podkreślał długi, ciemno popielaty szal zarzucony naszyję. Włosy… jak zwykle ułożone w artystycznym nieładzie. Jak dla mnie…
wyglądał niczym model wyrwany z jakiegoś żurnala.
Kątem oka zauważyłam, że w dłoni trzymał telefon.
- Witaj, Mel. Właśnie miałem do ciebie dzwonić. –
powiedział z uśmiechem, wskazując na telefon.
- Cześć. – odparłam speszona. – Jak widzisz… zaoszczędziłeś
pieniądze... Szczerze powiedziawszy nie sądziłam, ze tak szybko na siebie
wpadniemy.
- Cóż… Ja zazwyczaj mówię, że to przeznaczenie… - szepnął
z tajemniczym uśmiechem.
Czułam jak na moją twarz wypływają rumieńce. Żeby je
ukryć, odwróciłam się w ekspresowym tempie do tyłu, gdzie moim znajomi zostali.
Stali jakieś dwa metry od nas i głupio się szczerzyli. Przewróciłam lekko
oczami. Miałam już coś mówić, ale do akcji wkroczyła Caroline. Jak zwykle z
resztą.
- Wiesz, Melody my już pójdziemy, musimy zrobić… lekcje.
– dokończyła, nerwowo uśmiechając się. Spojrzałam na nią jak na idiotkę.
Lekcje? W ciągu lata? Kreatywne.
- Przecież są wakacje. – odparłam, parskając śmiechem. –
Nie wmówisz nam, że masz obowiązek chodzenia do letniej szkółki. Otrzymałaś
świadectwo… w dodatku z wyróżnieniem. – dodałam.
- Caro chciała przez to powiedzieć, że ma w domu
obowiązki, my również. – odparła Tay. – Do zobaczenia. – dodała, mrugając z
szerokim uśmiechem. Próbowałam jeszcze ich zatrzymać, ale nim zdążyłam
cokolwiek powiedzieć – zniknęli za rogiem.
Zabije ich.
- Mel, skoro towarzystwo sobie poszło to może poszlibyśmy
na spacer. Co ty na to? – zapytał, pojawiając się znienacka z przodu.
No dobra… może ich oszczędzę.
- Czemu nie. – odparłam z kwiecistym uśmiechem, który
odwzajemnił.
Nasze nogi skierowały się w stronę parku, który był
niedaleko kina. Jest to jeden z najschludniejszych w tym mieście. Często tu
przychodziłam. Najlepszym według mnie miejscem był… mały tunel porośnięty
zielenią, który znajdował się w odludziu tego miejsca. To jest takie jakby
przejście do tajemniczego ogrodu. Mój mały prywatny świat. Przychodziłam tam,
by najczęściej pomyśleć. Były również chwile, gdy słuchałam muzyki, albo po
prostu czytałam. To miejsce strasznie uspokajało. W środku znajdowała się nawet
mała, biała ławeczka. Posiadała przepiękne podłokietniki – zawijasy wyglądały
tak, jakby nie miały końca. Obok niej była jeszcze mała latarnia w tym samym
kolorze. Odkąd sięgam pamięcią ciągle świeciła. Nie miała żadnego wyłącznika
ani nic. Po za tym, co tu się dziwić… tunel praktycznie nie dopuszczał do
siebie promieni słonecznych. To dawało mu tej… magicznej atmosfery.
Szliśmy właśnie chodnikiem, kiedy Tom wskazał drogę –
właśnie w stronę tego tajemnego przejścia. Szczerze powiedziawszy… nie
sądziłam, że on będzie wiedział o nim. Myślałam, że jestem jedną z nielicznych…
Czyżbym się pomyliła?
- Wejdźmy tam. Tu jest pewne wyjątkowe miejsce, które
odkryłem, będąc małym chłopcem. Minął szmat czasu odkąd tu byłem… - powiedział,
odsłaniając gąszcz pędów, które zasłaniały przejście.
Weszłam pierwsza. Droga była prosta. Stąpałam po ziemi
bardzo delikatnie, dążąc do celu. Uniosłam prawą dłoń, by dotknąć pnączy. Gdy
tylko moja ręka miała z nimi kontakt… wspomnienia powróciły. Poczułam się…
wspaniale. Nie sądziłam, że to miejsce wzbierze we mnie tak silne emocje.
W końcu doszłam do małego zakrętu. Uśmiechnęłam się
lekko. To tam właśnie znajdowała się mała ławeczka. Spojrzałam na nią. Farba
nadal się trzymała.
- Przemalowali ją na biały kolor. – szepnęłam.
Blondyn spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Odkrywając Londyn, nie pominęłam również i tego
miejsca. Byłam tu dość częstym gościem. – wyjaśniłam.
Tom skinął głową. Oboje chwilę staliśmy i patrzyliśmy się
w ławeczkę. Miałam wrażenie, że oboje zagłębiamy się w wspomnienia. On w swoje
i ja tak samo.
Uśmiechnęłam się momentalnie, gdy przypomniałam sobie ten
dzień, kiedy to weszłam tu po raz pierwszy. Było to jakiś miesiąc po
przyjeździe tutaj na wymianę. Szłam z słuchawkami w uszach, próbując uwolnić
się od kolejnej kłótni brata z ojcem. Przechodząc obok tych pnączy, które
zasłaniają przejście, jakoś… poczułam, ze za nimi kryję się coś wyjątkowego.
Nie pytajcie mnie dlaczego coś takiego odczułam. To był taki… impuls.
Gdy ujrzałam ławkę, oniemiałam. Przedtem może i nie była
zbyt ładna, bowiem gdzie niegdzie rączki rdzewiały wraz z śrubami, które miały
za zadanie podtrzymać deski. Farba kiedyś była brązowa – wtedy odłaziła przy
najmniejszym ruchu. Pod nią było nawet widać kawałki tej zaschniętej i starej
cieczy. Jeśli chodzi o lampę… utrzymała się w tym samym stanie, co miejsce do
siedzenia. Cóż… z wyjątkiem tego, że wewnątrz niej świeciła się mała
żaróweczka. Paliła w sobie małe, pożółkłe światełko, które nie ukazywało nawet
cienia szansy, że kiedykolwiek przestanie świecić.
Całość wyglądała równie pięknie, tajemniczo i magicznie
jak i staro, strasznie i ponuro.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Pamiętałam ten moment,
gdy postanowiłam, ze jeszcze tu wrócę. Nawet nie zdałam sobie z tego sprawy jak
szybko to zrobiłam, taszcząc ze sobą torbę, w której znajdowały się pędzle
różnego rodzaju, białą, długotrwałą farbę i scyzoryk. Zdziwieni? Pewnie tak.
Otóż to ja odmalowałam przedmioty, znajdujące się w tym tuneliku. Pamiętam
jeszcze, że gdy skończyłam swoje dzieło, wyskrobałam króciutki napis
„Odmalowała M. M.”. Tamtego dnia oznaczyłam to miejsce jako swoje. Jako swój
prywatny i magiczny raj pełen niespodzianek.
Jeśli chodzi o żaróweczkę… Nie zmieniłam jej do teraz.
Nadal daję radę.
- Pięknie tu. – aksamitny głos Toma rozniósł się po pomieszczeniu,
przerywając tę długotrwałą ciszę. – Jest jeszcze lepiej odkąd sięgam pamięcią.
- Usiądźmy. – odpowiedziałam z uśmiechem.
Ławka była niestety nieco mała, więc gdy oparliśmy swoje
dłonie o siedzenie przez chwilę złączyły się. Był to oczywiście krótkotrwały
moment, gdyż oboje odsunęliśmy je w błyskawicznym tempie.
- Przepraszam. – odparłam nieco zmieszana.
- Nie, to ja przepraszam. – odpowiedział z uwodzicielskim
uśmiechem.
Po chwili niezręcznej ciszy zaczęliśmy rozmawiać. Tom jak
przystało na gentelmana pozwolił mi dojść do głosu, by móc w ten sposób
opowiedzieć nieco o sobie. Zaczęłam bez problemu, rozpoczynając najpierw o
swojej szkole w Kalifornii, ogólnie o tym mieście, a kończąc na wspaniałych
ludziach, których poznałam, będąc raptem w Londynie kilka miesięcy. Blondyn
słuchał, nie przerywając mi. Spodobało mi się to. Rzadko spotyka się takich
mężczyzn, których interesuję ciągła gadanina kobiety. Cieszyłam się, że nie był
typem przerywającym w pół zdania. Nienawidziłam takiego czegoś. Kiedy ktoś mi
przerywał… krew jasna mnie zalewała…
Po mojej opowieści nawet zadał kilka pytań. Chętnie na
nie odpowiadałam. Niby niektóre były banalne, jak na przykład „Jaki jest twój
ulubiony kolor?”, lecz… nawet takie były dla mnie ważne. Mówiąc o błahych
rzeczach dajemy małą cząstkę siebie drugiej osobie… Przynajmniej ja tak to
postrzegałam. Dzięki temu w jakimś stopniu odczuwałam, że Tom chce się o mnie
jak najwięcej dowiedzieć.
Kiedy w końcu skończyłam, spojrzałam na zegarek.
Dochodziła prawie jedenasta… Nieźle się z nim zasiedziałam. Chociaż szczerze to
nawet nie chciałam wracać. Mając świadomość, że w domu czeka na mnie ojciec…
Cóż… wolałam siedzieć w tym tunelu do końca dnia, może nawet i świata z Tomem…
Po chwili to on zaczął opowiadać o sobie. Dowiedziałam
się, że przyjechał do Londynu w sprawach służbowych. Zdziwiłam się lekko,
bowiem przedtem zapytałam się go ile ma lat. Odpowiedział, że osiemnaście…
Przez to próbowałam się dowiedzieć choć odrobinkę na temat jego pracy, ale nie
chciał mi nic powiedzieć. Nawet zauważyłam, że gdy tylko wspomniałam na temat
pracy on nieco się spiął. Wydawało mi się to trochę podejrzane, ale… nie
posądziłabym go o żadną szajkę.
Później przystąpiliśmy na luźniejszy temat o jego osobie.
Wspomniał, że w Londynie zostaje dobre kilkanaście tygodni. Później musi
niestety wyjechać z powodu pracy. Stwierdziłam, że jest tu może z powodu
rodziny, lub dziewczyny, ale zaprzeczył. Najbliżsi ponoć mieszkają na obrzeżach
miasta, a jeśli chodzi o drugą połówkę, to takowej nie miał. Nawet się nieco z
tego ucieszyłam.
Siedzieliśmy jeszcze tam dobre parę minut, aż Tom
zaproponował odprowadzenie mnie do domu. Zgodziłam się.
- Dziękuję, że mnie odprowadziłeś. – powiedziałam z
najbardziej czarującym uśmiechem na jaki było mnie stać.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – odpowiedział.
Nastała kolejna cisza. Tym razem nie była ona niezręczna.
Oboje patrzyliśmy się na siebie. Zarówno mi jak i Tomowi towarzyszył lekki
uśmiech. W końcu powstał taki moment, że nasze oczy spotkały się. Nie mogliśmy
oderwać od siebie wzroku… Jego stalowoszare tęczówki były wręcz hipnotyzujące…
W duchu dziękowałam samemu Bogu za to, że dostałam szansę, by ujrzeć tak piękne
oczy.
Nie mam pojęcia, czy Tom również myślał tak o moich. Są
dość pospolite, więc wątpię, by były tak samo hipnotyzujące jak jego. Chociaż…
nie pogrzeszyłabym, gdyby tak nie było.
Minęło znów kilka dobrych minut, a my wciąż wpatrywaliśmy
się w swoje oczy. Cieszyłam się każdą sekundą tej magicznej chwili. Nie
sądziłam, że spotka mnie w tym mieście coś… tak wyjątkowego. Może inaczej. Nie
sądziłam, ze spotkam w tym mieście kogoś tak wyjątkowego. To tak… jakby nic na
tym świecie się nie liczyło. Nic oprócz Jego.
W pewnej chwili Tom uniósł lekko swoją dłoń, która powoli
zbliżała się do mojej twarzy. Stałam jak sparaliżowana. Nie wiedziałam, co
począć. Blondyn zauważył, że nie mam zamiaru uciekać, ani ruszać się o
milimetr.
Gdy tylko dłoń dotknęła mojego rozgrzanego policzka przez
całe moje ciało przebiegła fala przyjemnego dreszczu. Zaczął powolutku jeździć
ręką po moim policzku. Nie miałam pojęcia, co w tej sytuacji zrobić. Tom wziął
to jako pozwolenie. Pomału zniżał swoją głowę w moją stronę. Stykaliśmy się już
czołami… Odległość między naszymi ustami była prawie niewidoczna… Dosłownie
dwa, może trzy milimetry. Jeszcze chwila, a byśmy się pocałowali… Niestety czar
prysł, a w raz z tym wejście smoka mojego kochanego braciszka.
Razem z Tomem odskoczyliśmy od siebie w ekspresowym
tempie. Zaczęłam nerwowo wykręcać sobie palce, patrząc ukradkiem na brata. Tom
natomiast pocierał kark w geście zawstydzenia. Oboje czekaliśmy na rozwój
wydarzeń.
- No siema, siostra. – przywitał się Chris z zadziorną
miną. – Właśnie miałem iść do sklepu i przy okazji poszukać cię po całym
Londynie… Ale najwidoczniej już nie muszę.
Spiorunowałam go wzrokiem. Brat jak to on – zignorował
to.
- Jak nazywa się twój nowy kolega, Mel? – zapytał.
- To jest…
- Tom Felton, miło mi. – odpowiedział za mnie blondyn,
podając rękę bratu w geście przywitania. Chris chętnie ją przyjął.
- I wzajemnie. – odparł uprzejmie. Chwilę patrzył się na
nas z uśmiechem. Miałam wrażenie, że w głowie knuję sobie pewną scenkę, jak to
ja i Tom się całujemy i w ogóle. Kretyn. Mam tylko nadzieję, że zostawi nas
samych i wreszcie pójdzie do tego pieprzonego sklepu.
- No nic, dzieci. Ja was zostawiam, idę do sklepu. –
odparł po chwili jakby czytając w moich myślach. – Mel zaraz idź do domu. –
dodał, mrugając do mnie dwuznacznie.
Tom kiwnął lekko głową. Po minucie znów zostaliśmy sami.
Bardzo chciałam jeszcze z nim posiedzieć, porozmawiać.
Niestety wiedziałam, że to niemożliwe. Jeśli nie brat zakłóci naszą pogawędkę,
to do akcji wkroczy tata, a z nim jakoś nie mam ochoty dyskutować.
- Muszę już iść. – powiedziałam zrezygnowana. – Mam
nadzieję, że jeszcze się spotkamy przed moim jak i twoim wyjazdem. – dodałam z
lekkim uśmiechem.
- O to na pewno. – stwierdził. – Obiecuję.
Kiedy chciałam
kierować się w stronę drzwi, zatrzymał mnie ruch jego dłoni. Spojrzałam
odruchowo na miejsce naszego złączenia, a później powolutku na jego twarz. Znów
się przybliżył. Tym razem dzieliły nas niecałe centymetry. Aż w końcu jego
zadziorny uśmieszek zgrabnie ominął moje malinowe usta, by ułożyć delikatny
pocałunek na moim lewym policzku.
- Dobranoc. – szepnął mi do ucha, po czym puścił powoli
moją dłoń.
- Dobranoc. – szepnęłam, patrząc na oddalającą, a
równocześnie ciemniejącą się sylwetką blondyna.
Cieszę się, że ten wypad do kina wyszedł lepiej niż się
spodziewałam…
_________________
P.S. - Nie sądzicie, że Mel za dużo myśli? xD
_________________
P.S. - Nie sądzicie, że Mel za dużo myśli? xD